Archiwum miesiąca: wrzesień 2015

Bajkowy Vršič

Czas na opis ostatniego etapu mojej podróży po Słowenii. Być może zbyt dużo razy wystąpią w nim słowa: piękny, bajowy, cudowny, śliczny itd, za co od razu przepraszam, ale tak tam było.
Doszedłem też do wniosku, że opiszę jedną z historii, związanych z moją towarzyszką. Prawdą jest to, że zabroniła mi o sobie pisać, ale jestem niepokorny 😉
Kiedy wróciliśmy z Mangartu byłem strasznie przemarznięty, a pech sprawił, że podczas prysznica mojej towarzyszki skończyła się ciepła woda. Na kolację poszedłem trochę niepocieszony (i brudny, umyłem się jedynie z grubsza pod kranem, w zimnej wodzie).
Do wspomnianego w poprzednim poście steka, zamówiłem dwie herbaty z rumem (na rozgrzanie i na zabicie ewentualnych zarazków, próbujących mnie zjeść). Taka ilość alkoholu, z połączeniu ze zmęczeniem i moją słabą głową sprawiła, że wracałem lekko zawiany 😉
Po powrocie okazało się, że w bojlerze jest już gorąca woda, więc wskoczyłem pod prysznic.
Do łóżka kładłem się już w wyśmienitym nastroju.
W trakcie zasypiania usłyszałem nagle „Dzik serce mi łomocze, chyba coś jest nie tak.” Trochę się przestraszyłem. Wypytałem koleżankę czy boli ją w okolicach barku? Odpowiedziała, że nie, ale nie może się ono uspokoić po wjeździe na szczyt. Zmartwiłem się wtedy, a jej słowa, że mam sprawdzać w nocy, czy nie dostała zawału, wcale nie pomogły. Miałem duże wyrzuty sumienia. Każdy, kto ze mną jeździ wie, że może czasami zasuwam, ale nie chce nikomu zrobić krzywdy. Może powinniśmy zawrócić wcześniej? Może robić więcej przerw?
Rano okazało się, że koleżanka wciąż oddycha 😉
Myśleliśmy co w tej sytuacji zrobić? Jej pomysł był taki, że ruszymy na przełęcz, kiedy się zmęczy to zostanie i poczeka. Ja natomiast pojadę po auto i wrócę po nią. Moim pomysłem było to by wsadzić ją do autobusu i wrócić autem po jej bagaże i rower autem. Ostatecznie stanęło na tym, że pojedziemy oboje bez bagażu, że będziemy jechać powoli, a wieczorem wrócimy autem po nasze rzeczy.
Dojazd na przełęcz to najlepszy etap naszej podróży. Było pięknie. Soča w końcu pokazała swój piękny kolor, słońce cudownie oświetlało góry, drzewa w oddali się zieleniły. Jedynie temperatura nas nie rozpieszczała, było około 15 stopni Celsjusza.
Znowu, przez długi czas poruszaliśmy się wzdłuż Rzeki Soča. Po drodze mijaliśmy dużo mostów, na których powstały urocze zdjęcia nas i rowerów. Widzieliśmy też kaniony wyżłobione przez nią.
Tuż przed początkiem slalomu na przełęcz, zobaczyliśmy ładną górę. Postanowiłem zrobić jej zdjęcie. Po powrocie do domu bardzo się ucieszyłem bo okazało się, że zrobiłem świetną fotkę Triglava – najwyższego szczytu Słowenii.
Kiedy znajdowaliśmy się na początku slalomu, w miejscu, gdzie rozstawaliśmy się z Sočą, moja koleżanka oznajmiła mi, że kołacze jej serce i musimy się zatrzymać. Zatrzymaliśmy się. Po chwili koleżanka wyciągnęła butlę Coca-Coli. W tym momencie w mojej mózgownicy coś zaskoczyło i odbyliśmy mniej-więcej taką rozmowę:
– Ty, ile Ty tego wypiłaś?
– Hmm, trochę, a co?
– Wiesz, że to ma sporo kofeiny i jak nie pijesz kawy to pewnie serce wali Ci od tego?
– Tyyy, rzeczywiście.
Kolka poszła w odstawę i po pewnym czasie serce zaczęło wracać do normy. Jak towarzyszka słabła to złośliwie żartowałem, że musi wypić jej trochę.
Podjazd okazał się być całkiem łagodny i przyjemny. Może tylko końcówka była bardziej stroma, ale w górach nie może być za łatwo. Cały czas mieliśmy widoki jak w bajce. O tym, że nie tylko ja je doceniam, świadczyć może fakt, że w okolicy kręcono jedną z części „Opowieści z Narnii”.
Za przełęczą widok był jeszcze lepszy – zobaczyliśmy skaliste szczyty!
Zjazd jednak nie był najprzyjemniejszy – było zimno, bardziej stromo i zakręty były wybrukowane. Dodatkowo, w tamtych okolicach był zjazd Harleyów-Davidsonów i co chwilę mijały nas „głośno pierdzące” motocykle.
Po dojeździe do Kranjskiej góry wybrałem się jeszcze na krótką wycieczkę pod skocznię w Planicy. Widoki po drodze są niesamowite, a sama Velikanka robi ogromne wrażenie. Spod skoczni wracałem drogą D2 – drogą, na której zaczynała się nasza słoweńska przygoda.
Koło wyprawy zamknęło się pod miejscem pierwszego i ostatniego noclegu. Zdaniem licznika, miało ono 555,76 km.
Pojechaliśmy jeszcze szybko po rzeczy zostawione w Bovcu. Przejechaliśmy przez znaną nam przełęcz Predel. Zobaczyliśmy też w oddali jezioro górskie, znajdujące się w pobliżu. Niestety, z powodu robót budowlanych nie było jak się tam zatrzymać.
Kiedy wróciliśmy do ośrodka, w którym nocowaliśmy, w progu gospodarz powitał nas grzanym winem.. W końcu musieliśmy być wyziębieni.
Do tej wyprawy będę jeszcze wracał w kilku postach, dlatego nie piszę tu podsumowania.
Teraz galeria!

Mangart

Mam małe opóźnienie w relacji z wyprawy. Jest ona spowodowana przez natłok zajęć wieczornych (w Słowenii) i ogólny natłok zajęć (po powrocie).
Dzień po przejażdżce w dolinie Soczy mieliśmy podjechać drogą górską pod szczyt Mangart.
Początek dnia był cudowny. Droga do miasta Bovec, z którego, po wypakowaniu bagażu, atakować mieliśmy szczyt była przepiękna. Pogoda również dopisała – po burzach i deszczach dnia poprzedniego nie było ani śladu. Może poza tym, że podczas nocnych burz spadł pierwszy w tym roku śnieg i wysokie szczyty były białe. 😉
W Bovcu spędziliśmy jednak zbyt dużo czasu i na szczyt wyruszyliśmy około godziny 14, gdy na niebie zaczęły pojawiać się pierwsze chmury. Początek podjazdu na Mangart zaczyna się na przełęczy Predel, która jest bardzo blisko granicy z Włochami. Droga na Predel jest całkiem przyjemna, podjazdy nie są zbyt strome, a góry wyglądają jak na obrazkach. Jedyna wada to mnóstwo hałasujących motocykli. Bywało, że mijało nas 10 Harleyów Davidsonów pod rząd.
Za przełęczą droga się zmienia. Praktycznie od razu zaczyna się 15% wzniesienie, a asfalt robi się na tyle wąski, że auta mają problem z mijaniem się. Chwilę po ukończeniu tego etapu zza góry przyszła ulewa, która spowodowała, spadek temperatury z ok 22 do 10 stopni Celsjusza. Po ulewie niebo znowu wypogodziło się, niestety temperatura nie wzrosła. Podjazd to z jednej strony katorga, z dużymi nachyleniami, z drugiej bajeczna wyprawa ze wspaniałymi widokami.
Gdy dojechaliśmy na parking, znajdujący się około 1900 m.n.p.m. była godzina 19. Za parkingiem tym był znak zakazu wjazdu z powodu osunięcia się kamieni. Z powodu późnej godziny i przemarznięcia połowy ekipy (tej drugiej ;)) postanowiliśmy zrezygnować, mimo iż motocykliści mówili, że droga jest przejezdna.
Zjazd, jak zwykle był szybki. PO powrocie do Bovca, świadomi, że następnego dnia czeka nas podjazd pod przełęcz Vrsić, poszliśmy na wielką kolację. Mój stek był dobry 😉

Dolina rzeki Soča

Dzisiejszy poranek przywitał nas ciężkimi chmurami. We włoskim ośrodku dostaliśmy włoskie śniadanie – ciasteczka, płatki, sucharki i tym podobne rzeczy, których zazwyczaj nie jadam i których jedzeniem nazwać nie mogę, Spowodowało to, że jak tylko znaleźliśmy się na nowo w Słowenii, poszliśmy do piekarni kupić jedzenie.
Tuż po tym, jak się najedliśmy zaczął padać deszcz… i lał z przerwami cały dzień. Był to pierwszy deszcz od wielu tygodni i dlatego do rzeki Soča, wzdłuż której jechaliśmy wpadło dużo błota. Ta zamiast być idealnie błękitna, zamieniła się w rzekę w kolorze błota. Mimo to, widoki w jej dolinie są piękne. Był to chyba najlepszy dzień do tej pory. Niestety, z powodu deszczu zdjęcia wyszły szare i jest ich niewiele.
Dzisiaj też nawigacja wyprowadziła nas na ścieżkę, która miała ok 30% wzniosu, była z kamienia i momentami przecinała wyschnięte koryto strumyka. Świetnie pchało się tam rower 😉
Dzień zakończyliśmy na moście wiszącym, uciekając przed burzą. Fajna przygoda 😉

Włochy

Dzisiejszy etap był najdłuższy podczas całej wyprawy, miał ponad 90 kilometrów. Z Piranu wyruszyliśmy przed 9. Miałem ze sobą trochę rzeczy mojej towarzyszki bo stwierdziła, że jej ciężko. Z racji tego, że miała lżejszy rower, udało się nam narzucić przyzwoite tempo.
Słowenię minęliśmy bez żadnych problemów, po wspomnianej wczoraj ścieżce D8. Ledwo jednak minęliśmy granicę, zrobiło się źle. Ścieżka skończyła się na drodze wlotowej do miasta Triest. Mijał nas tir za tirem.
Dodatkowo zapomniałem, że jedziemy przez Włochy i nie wrzuciłem mapy tego kraju do nawigacji. Mój Etrex rysował ścieżkę bez dróg. Jakoś udawało się trafić, chyba, że wpadaliśmy na pomysł w stylu: „Tu jest ścieżka rowerowa, pewnie idzie jak nasz ślad” po czym kończyła się w środku podwórka.  Triest to jedna wielka ulica jednokierunkowa, biegnąca w kierunku przeciwnym do mojego. Jedno odejście od śladu kosztowało kilkunastoma minutami błądzenia. Wyjazd z tego strasznego miasta zajął nam około dwóch godzin. Skorzystaliśmy jeszcze z ostatniej możliwości kąpieli w Adriatyku, obejrzeliśmy jakiś zamek i pomknęliśmy do włoskiego miasteczko Gorizia. Przez długi czas jechaliśmy drogą wzdłuż Adriatyku. Są tam naprawdę piękne widoki.
W Gorizie po kąpieli wybraliśmy się na wycieczkę. Mi skończyła się w aparacie bateria, więc nie mam za wielu zdjęć. Miasto jest jednak pozbawione ludzi, a mimo to strasznie głośne. Jutro ciężki dzień, dlatego idę spać, dobranoc!

Piran

Dzisiejszy etap podróży to odwiedziny najpopularniejszego, obok Koperu, nadmorskiego miasta Słowenii. Podróż trochę się ciągnęła. Gdy kończyły się góry i zmieniał się krajobraz, zza zakrętu wyłonił się Adriatyk. Okazało się jednak, że mamy do niego jeszcze spory dystans po pagórkowatym terenie. Na swojej drodze mieliśmy między innymi zjazd asfaltem o nachyleniu około 20%, winnice z ogromnymi polami winogron i podróż wzdłuż wybrzeża.
Samo miasto jest przepiękne. Mieszkamy na starówce, około 30 metrów od tutejszej mariny. Właściciel naszego mieszkania przywitał się z nami, powiedział, gdzie warto iść na jedzenie, gdzie pływać i gdzie znajdują się najbliższy sklep oraz apteka. Zainteresował się także naszą dalszą podróżą.
Starówka, z górującą nad nią dzwonnicą jest bardzo dużą atrakcją turystyczną. Adriatyk zimny i słony jak zawsze.
Jutro niestety ma nas czekać załamanie pogody, dlatego trzeba iść szybko spać by wyruszyć jak najwcześniej. Dobranoc!

Dzik Janusz

Dzisiaj od rana padał deszcz. Wczorajsze worki prania nie wyschły, dlatego po pysznym śniadaniu postanowiliśmy pojechać najkrótszą i najbrzydszą drogą do naszej dzisiejszej bazy. Tu rozwiesiliśmy pranie i udaliśmy się na zwiedzanie jaskini „Skocjanske jame”.
W jednym z pierwszych zdań przewodnik oznajmił, że wewnątrz nie można robić zdjęć. Nie była to dla mnie zbyt przyjemna informacja, dlatego od razu zacząłem kombinować z robieniem zdjęć kamerką rowerową. Niestety w jaskini jest tak ciemno, że sobie nie radziła. Potem jakiś Niemiec zaczął robić zdjęcia i dostał zejbkę od przewodnika. Stwierdziłem, że jak on może to ja też, w końcu jestem Januszem z Polski. Pan robił zdjęcia nie kryjąc się z tym, a ja z ukrycia, dlatego wyszły może ze trzy.
Sama jaskinia jest przepiękna. Składa się z dwóch grot, małej i dużej, będącej w rzeczywistości podziemnym kanionem. Niesamowite, jak piękne rzecz tworzy przyroda.
Po jaskini była możliwość zwiedzania parku będącego pozostałością po największej grocie Skoczjanskej, która zawaliła się tysiące lat temu z powodu tego, że była zbyt wielka. Polecam zwiedzenie tej jaskini każdemu!

Prawie hipsterski Dzik

Dzisiejszy odcinek polegał na dostaniu się z Ljublany do wsi Mali Otok i ewentualnym, zwiedzeniu Postojanskiej Jamy, jaskini znajdującej się w pobliżu. Plan szedł jak z płatka – wyjazd z Ljublany po płaskim i nieciekawym terenie przebiegł bezproblemowo, Ostry podjazd na 20 kilometrze też wszedł bez większego kłopotu i nagle, pod sam jego koniec coś dziwnego zaczęło się dziać z moim napędem – tylna przerzutka bez przerwy przeskakiwała. Po chwili okazało się, że bębenek w mojej piaście działa jak ostre koło. Byłem wściekły i przerażony bo czekał mnie szutrowy zjazd o nachyleniu ok 12%. ostre koło działało nie do końca jak klasyczny napęd hipsterskiego roweru bo mi naciągała się przerzutka i w każdej chwili mogła się urwać razem z hakiem. Próbowałem jeszcze coś robić w lesie, wyjąłem koło, szarpałem kasetą, ale nie przyniosło to żadnego efektu. Dzwoniłem nawet do serwisu, gdzie usłyszałem, że trzeba rozebrać piastę.
Z góry udało mi się zjechać. Jechałem na hamulcu i kręciłem równo korbą. Hamulców udało się nie zagotować. Tuż po zjeździe piasta się odblokowała, ale i tak postanowiłem w najbliższym mieście znaleźć serwis gdzie usłyszałem, że piasty Shimano XT mają taki 'common problem’, że się czasami blokują i trzeba ją wymienić. Usłyszałem też, że pan nic nie m na wymianę… Więc jeżdżę sobie z piastą, która w każde chwili może znów się zablokować i uszkodzić Pszczołę lub mnie.. Mam nadzieję, że dożyje do powrotu gdzie ją wywalę. I nigdy więcej nic od Shimano!
Do wsi dojechaliśmy bezproblemowo, Po drodze mieliśmy jaskinię w Planinie, która była zamknięta i świetny, łagodny podjazd ze wspaniałymi widokami. Przez problemy z rowerem nie zdążyliśmy niestety zobaczyć jaskini, ale może jutro uda się nadrobić.

Piękna Ljublana

Wczorajszy dzień podzielony był na dwa etapy – podróż i zwiedzanie stolicy Słowenii.
Podróż to piękne, górskie pejzaże i dość strome podjazdy. Minęła nam bez większych problemów. Może tylko wjazd do samej Ljublany był niezbyt miły, ale tak wygląda wjazd do każdego większego miasta, tu jeszcze przez większość czasu była droga rowerowa.
Po przyjeździe na miejsce byłem przerażony – mieszkanie wyglądało jak melina i miało może 10m2. Na szczęście długo w nim nie siedzieliśmy bo poszliśmy na obiad i zwiedzanie stolicy.
Jest to jedno z najpiękniejszych miast, jakie miałem okazję zwiedzać. Starówka z górującym nad nią zamkiem jest bardzo klimatyczna. Słynne trzy mosty też są super i mają smaczną pizzę. Niestety podczas zwiedzania zdechła mi bateria i mam niewiele zdjęć.