Archiwum dnia: 20 września, 2015

Bajkowy Vršič

Czas na opis ostatniego etapu mojej podróży po Słowenii. Być może zbyt dużo razy wystąpią w nim słowa: piękny, bajowy, cudowny, śliczny itd, za co od razu przepraszam, ale tak tam było.
Doszedłem też do wniosku, że opiszę jedną z historii, związanych z moją towarzyszką. Prawdą jest to, że zabroniła mi o sobie pisać, ale jestem niepokorny 😉
Kiedy wróciliśmy z Mangartu byłem strasznie przemarznięty, a pech sprawił, że podczas prysznica mojej towarzyszki skończyła się ciepła woda. Na kolację poszedłem trochę niepocieszony (i brudny, umyłem się jedynie z grubsza pod kranem, w zimnej wodzie).
Do wspomnianego w poprzednim poście steka, zamówiłem dwie herbaty z rumem (na rozgrzanie i na zabicie ewentualnych zarazków, próbujących mnie zjeść). Taka ilość alkoholu, z połączeniu ze zmęczeniem i moją słabą głową sprawiła, że wracałem lekko zawiany 😉
Po powrocie okazało się, że w bojlerze jest już gorąca woda, więc wskoczyłem pod prysznic.
Do łóżka kładłem się już w wyśmienitym nastroju.
W trakcie zasypiania usłyszałem nagle „Dzik serce mi łomocze, chyba coś jest nie tak.” Trochę się przestraszyłem. Wypytałem koleżankę czy boli ją w okolicach barku? Odpowiedziała, że nie, ale nie może się ono uspokoić po wjeździe na szczyt. Zmartwiłem się wtedy, a jej słowa, że mam sprawdzać w nocy, czy nie dostała zawału, wcale nie pomogły. Miałem duże wyrzuty sumienia. Każdy, kto ze mną jeździ wie, że może czasami zasuwam, ale nie chce nikomu zrobić krzywdy. Może powinniśmy zawrócić wcześniej? Może robić więcej przerw?
Rano okazało się, że koleżanka wciąż oddycha 😉
Myśleliśmy co w tej sytuacji zrobić? Jej pomysł był taki, że ruszymy na przełęcz, kiedy się zmęczy to zostanie i poczeka. Ja natomiast pojadę po auto i wrócę po nią. Moim pomysłem było to by wsadzić ją do autobusu i wrócić autem po jej bagaże i rower autem. Ostatecznie stanęło na tym, że pojedziemy oboje bez bagażu, że będziemy jechać powoli, a wieczorem wrócimy autem po nasze rzeczy.
Dojazd na przełęcz to najlepszy etap naszej podróży. Było pięknie. Soča w końcu pokazała swój piękny kolor, słońce cudownie oświetlało góry, drzewa w oddali się zieleniły. Jedynie temperatura nas nie rozpieszczała, było około 15 stopni Celsjusza.
Znowu, przez długi czas poruszaliśmy się wzdłuż Rzeki Soča. Po drodze mijaliśmy dużo mostów, na których powstały urocze zdjęcia nas i rowerów. Widzieliśmy też kaniony wyżłobione przez nią.
Tuż przed początkiem slalomu na przełęcz, zobaczyliśmy ładną górę. Postanowiłem zrobić jej zdjęcie. Po powrocie do domu bardzo się ucieszyłem bo okazało się, że zrobiłem świetną fotkę Triglava – najwyższego szczytu Słowenii.
Kiedy znajdowaliśmy się na początku slalomu, w miejscu, gdzie rozstawaliśmy się z Sočą, moja koleżanka oznajmiła mi, że kołacze jej serce i musimy się zatrzymać. Zatrzymaliśmy się. Po chwili koleżanka wyciągnęła butlę Coca-Coli. W tym momencie w mojej mózgownicy coś zaskoczyło i odbyliśmy mniej-więcej taką rozmowę:
– Ty, ile Ty tego wypiłaś?
– Hmm, trochę, a co?
– Wiesz, że to ma sporo kofeiny i jak nie pijesz kawy to pewnie serce wali Ci od tego?
– Tyyy, rzeczywiście.
Kolka poszła w odstawę i po pewnym czasie serce zaczęło wracać do normy. Jak towarzyszka słabła to złośliwie żartowałem, że musi wypić jej trochę.
Podjazd okazał się być całkiem łagodny i przyjemny. Może tylko końcówka była bardziej stroma, ale w górach nie może być za łatwo. Cały czas mieliśmy widoki jak w bajce. O tym, że nie tylko ja je doceniam, świadczyć może fakt, że w okolicy kręcono jedną z części „Opowieści z Narnii”.
Za przełęczą widok był jeszcze lepszy – zobaczyliśmy skaliste szczyty!
Zjazd jednak nie był najprzyjemniejszy – było zimno, bardziej stromo i zakręty były wybrukowane. Dodatkowo, w tamtych okolicach był zjazd Harleyów-Davidsonów i co chwilę mijały nas „głośno pierdzące” motocykle.
Po dojeździe do Kranjskiej góry wybrałem się jeszcze na krótką wycieczkę pod skocznię w Planicy. Widoki po drodze są niesamowite, a sama Velikanka robi ogromne wrażenie. Spod skoczni wracałem drogą D2 – drogą, na której zaczynała się nasza słoweńska przygoda.
Koło wyprawy zamknęło się pod miejscem pierwszego i ostatniego noclegu. Zdaniem licznika, miało ono 555,76 km.
Pojechaliśmy jeszcze szybko po rzeczy zostawione w Bovcu. Przejechaliśmy przez znaną nam przełęcz Predel. Zobaczyliśmy też w oddali jezioro górskie, znajdujące się w pobliżu. Niestety, z powodu robót budowlanych nie było jak się tam zatrzymać.
Kiedy wróciliśmy do ośrodka, w którym nocowaliśmy, w progu gospodarz powitał nas grzanym winem.. W końcu musieliśmy być wyziębieni.
Do tej wyprawy będę jeszcze wracał w kilku postach, dlatego nie piszę tu podsumowania.
Teraz galeria!