W ten weekend skorzystałem z zaproszenia koleżanki i wybrałem się na rowerowe zwiedzanie Warszawy i okolic.
Podróż zacząłem od spotkania się z drugą koleżanką i przejazdu ulicami Miasta Stołecznego. Jest tam sporo ścieżek rowerowych, ale nie jest zbyt przyjemnie, gdy ta nagle się kończy. W mieście jest mnóstwo samochodów, które jeżdżą „odrobinę” szybciej niż pozwalają przepisy. 😉
W sobotę rano mój przewodnik zdecydował, że jedziemy do Mazowieckiego Parku Krajobrazowego, w skrócie MPK. Z niewiadomych przyczyn w mym łbie skrót ten został zamieniony na MZK i tak już chyba zostanie. 😉
Kraina Mazowsze jest bardzo płaska. Górek tam jest jak na lekarstwo. Jak już się zdarzy podjazd to oczywiście musi być po grząskim piachu… Nie może być lekko.
Brak górek wynagradzany jest jednak przez ładne widoki. Bez przerwy mijaliśmy bagna i stawy. Koleżance udało się nawet znaleźć kilka grzybów! Po najfajniejszym tego dnia podjeździe, znaleźliśmy się na polu pełnym wrzosów. Było naprawdę pięknie!
Po wrzosowisku należało już wracać. Pojechaliśmy drogą prowadzącą wzdłuż wału wiślanego. Widoków tam żadnych nie było, był za to fajny asfalt, na którym dało się mocno przycisnąć.Kiedy wracaliśmy do Warszawy, zachodziło już słońce. Udało mi się dzięki temu zrobić kilka, całkiem ładnych zdjęć Starego Miasta, tonącego w słońcu. Mijaliśmy też Stadion Narodowy i… okazało się, że ubrałem się podobnie jak wygląda jego elewacja!
Kiedy dotarliśmy do naszej kwatery głównej okazało się, że liczniki/GPSy wskazują dystans od 112 do 120 KM. Szacunek dla koleżanki, że dała radę tyle przejechać, naprawdę!
Dzisiejszy dzień stał pod znakiem powrotu. Z racji tego, że w tym mieście każdy się spieszy, to musiałem spieszyć się i ja… Mało nie spóźniłem się na autobus prowadzący na dworzec. Żeby zdążyć musiałem kilka razy na światłach pomylić kolor 😉
Jazda pociągiem, jak to jazda pociągiem… Nie była zbyt porywająca… Za to jak z niego wysiadłem, jak spadł (powiedzmy, że spadł bo staram się na blogu nie używać wulgaryzmów) deszcz i tak grzmiało, że masakra. Pociąg tak się zatrzymał, że mój wagon nie stał p0od dachem i nim doczłapałem się pod taki, przemokłem cały do suchej nitki. Postanowiłem więc jechać bo trochę więcej wody i tak już nic by nie zmieniło. Żeby było mi przyjemniej, na przejeździe kolejowym na ulicy Wiosennej musiałem czekać dokładnie 6 minut, aż przejedzie lokomotywa z 1(!!!!!!!!!), chyba pustym wagonem. Troszkę epitetów posłałem pod adresem dróżnika… 😉 Później też było fajnie bo kierowcy stwierdzili, że będą sobie blisko mnie jechać, chociaż mieli drugi pas wolny bo wtedy fajnie leci na mnie woda spod ich kół. Wróciłem do domu cały mokry… 20 minut później deszcz ustał i teraz niebo jest czyste. Klasyk 😉
Załączam kilka zdjęć, ślad GPS wrzucę jakoś na dniach.
-
-
Wrzosowisko 😉
-
-
Most kolejowy
-
-
Widok z Mostu Siekierkowskiego
-
-
Czułem się jak 'miszcz’!
-
-
-
-
-
Wyszło mi IMHO 😉
-