Vassbø

Dwa dni temu, padało przez cały dzień, dlatego nie udało mi się wyjść na rower.
Wczoraj jednak słońce przebijało się przez chmury, dlatego wyruszyłem do Vassbo, gdzie znajduje się piękne jezioro górskie.
Do miejscowości tej, prowadzi 60 km droga przez góry.
Było zimno – od 8,8 stopnia do 15, wiał mocny wiatr i co jakiś czas padał deszcz, ale widoki wynagradzały wszystko!
Co ciekawe, był tam także tunel, który miał blisko 2 kilometry długości nachylony był pod kątem 7-9%.  Pierwszy raz jechałem tak długim tunelem, z takim nachyleniem.
Na szczęście powrót był z górki i z wiatrem 😉

 

Sandnes

Wydawało się, że będzie pochmurno, ale bez deszczu, dlatego postanowiłem wybrać się na najcięższy z zaplanowanych odcinków – blisko 160 kilometrowy przejazd do Sandnes i z powrotem.
W Egersund świeciło nawet słońce. Wiał nieprzyjemny, północny wiatr, ale jakoś się jechało. Byłem bardzo dobrej myśli… Do czasu, kiedy przekroczyłem granicę Sandnes. Nim dojechałem do centrum, złapały mnie trzy ulewy, a że temperatura była niska (około 10 stopni Celsjusza), to przemarzłem i postanowiłem wrócić pociągiem. Okazało się, że w Egersund cały dzień świeciło słońce i było około 17 stopni Celsjusza!
Podczas drogi trochę poturbowałem swoje „studio telewizyjne” bo kombinowałem z dziwnymi ujęciami. Na szczęście mam części zapasowe i dziś je naprawię.
Dzisiaj ma cały dzień lać, dlatego nie wychodzę z domu. Po południu pójdę na ryby <>< 😉

Sogndalstrand

Wczoraj chciałem bardzo pojechać do Sandnes (na poprzedniej wyprawie nie udało się tam dojechać). Niestety, warunki pogodowe uniemożliwiały to. Pojechałem więc w drugą stronę, do miejscowości Sogndalstrand. Trasę częściowo znałem bo jechałem nią dwa lata temu. Tym razem nie byłem jednak przeziębiony, dlatego dużo bardziej mi się podobało.
Surowe skały, porośnięte roślinami tylko momentami, morze, tego dnia wyjątkowo spokojne i groźnie wyglądające chmury, które ze dwa razy przepuściły słońce.

Norwegia – Dzień zero

Wczoraj doleciałem. Kraina deszczowców, dla odmiany, przywitała mnie deszczem 😉
W samolocie trochę ucierpiał mi rower, na szczęście, zniszczono tylko zabezpieczenia, które na niego założyłem..
W dniu 0, odbyłem też krótką przejażdżkę po okolicach Egersund. Bardzo ładne miasteczko 🙂
Teraz czekam na okienko pogodowe by wyruszyć w trasę, ma się ono pojawić za około dwie godziny.

Kolejna wyprawa do Krainy Deszczowców!

Mój Czołgu przejechał ze mną już grubo ponad tysiąc kilometrów i mimo, że zarzekałem się, że nigdy więcej… to pojadę z nim do Norwegii.. Niech przejdzie test w najtrudniejszych warunkach – góry deszcz, śnieg, wiatr i głodny człowiek na górze 😉
Start już za tydzień, nie mogę się doczekać!

Majówka na… Czołgu

W trakcie tegorocznej majówki udało mi się przejechać około 400 kilometrów.
podczas jazdy wymyśliłem nazwę nowego roweru – Czołgu.
Dostał ją przez to, jak pokonuje nierówności i przeszkody – idzie jak czołg i nic mu nie przeszkadza.
Dodatkowo sprężystość stali CroMo (materiału, z którego wykonana jest rama) sprawia, że ciężki teren, jak bruk czy krzywa ulica, nie jest już taki nieprzyjemny 🙂
Wielkie koło (29″) sprawia, że rower jest bardzo stabilny i łatwiej na nim utrzymać wyższą prędkość.
Jeszcze dobrze się nie znamy, a już go uwielbiam <3

 

Nowy pojazd

W tym sezonie poruszał się będę nowym pojazdem.
Uznałem, że czas zmienić rower na taki, który bardziej będzie odpowiadał moim potrzebom.
Z racji tego, że znalezienie roweru MTB na niezłej klasy osprzęcie, z mocowaniami bagażnika praktycznie nie da się znaleźć, uznałem, że rower zrobię sobie sam.
Ramę wykonał mi pan Rychtarski, osprzęt dobrałem taki, jaki lubię i wyszedł mi całkiem ciekawy twór. Mam nadzieję, że się polubimy 🙂

Ostatni etap szwajcarskich wojaży

Dzisiaj, po bardzo przyjemnej jeździe, przy słonecznej pogodzie, dobrnąłem do końca mojej szwajcarskiej przygody. Będę ją ciepło wspominał. Mili ludzie, piękne widoki, ciężkie podjazdy i słoneczna pogoda.
Ostatni etap to jazda wzdłuż jeziora linii brzegowej Maggiore. Etap podobny do wczorajszego. Znów jadłem makaron i lody. Włosi są straszni na drogach, nie znają języków obcych, mają wszędzie burdel, ale na jedzeniu to się znają!

Włoska część wyprawy

Dzisiaj przyjechaliśmy do miejscowości Brissago, znajdującej się niedaleko Locarno.
Jest to etap, gdzie kilometry same się nabijają, pogoda dopisuje i teoretycznie, nie ma podjazdów.
Żeby się tu dostać, musiałem wjechać autem na ponad 2000 m.n.p.m. Potem musiałem trzy razy zatrzymać awaryjnie auto bo jakiś kierowca z Włoch postanowił wziąć zakręt na moim pasie.
Na szczęście udało się opanować sytuacje. Teraz siedzę na tarasie, popijam białe wino i jest dobrze 😉

Po drugiej stronie gór

Po drugiej stronie gór

21.08 pojechaliśmy na drugą stronę gór. Podróż zaczęła się szybkim zjazdem, w niskiej temperaturze, momentami było zalediwe 11 stopni Celsjusza.
Etap ten szybko jednak się skończył i zaczął się podjazd, który mógł twać około 35 kilometrów, po około 25 skończyliśmy jjednak bo musieliśmy wrócić wcześniej by posprzątać domek, który zajmujemy, ponieważ takie są zasady, że opuszczający muszą go po sobie posprzątać.
Na południowej stronie stoku było znacznie cieplej – około 20 stopni Celsjusza. Podjazd nie wydawał się być też bardzo stromy. Widoki, moim zdaniem były znacznie atrakcyjniejsze niż te z Zermattu. Przypominały mi Norwegię, z jej skalistymi górami, porośniętymi iglakami. Z tą tylko różnicą, że tutaj góry mają ponad 2-3 tyś. metrów, a bywają wyższe.
Zjazd też okazał się niezbyt lekki. Bardzo silny wiatr sprawiał, że trzeba było pedałować, gdy nachylenie jezdni miało mniej niż 7%. Mimo to udało się wrócić, a ja idę spać bo jutro rano przenosimy się do kolejnej miejscowości.