Wczoraj wieczorem, zapytałem właściciela hotelu, gdzie jest najbliższy sklep? odpowiedział mi: 'za 50 kilometrów’. Myślałem, że żartował… ale nie..
Zaczęliśmy podjazd pod Kjerag około 10, po około 90 minutach byliśmy na parkinu będącym punktem startowym do 'kamyczka’, jednak nie szliśmy podziwiać atrakcji bo nie lubimy tłumów. Pod parkingiem spotkała nas pani, którą poznaliśmy wczoraj na promie. Stwiedziła, że to co robimy jest 'amazing’ i dała nam czekoladę.
Za parkingiem zaczęło naprawdę mocno wiać. Było naprawdę trudno. Podjazd na najwyższy punkt trasy zajął nam naprawdę dużo czasu i kosztował mnóstwo sił.. Skończyły mi się nawet słodycze i robiłem się wściekły z głodu!
W końcu znaleźliśmy informację turystyczną, gdzie dało się kupić słodycze.. zjadłem paczkę ciastek i doczołgałem się na stację benzynową, gdzie dało się kupić ciepłe hot-dogi. Zjadłem dwa i szczęśliwy dojechałem do miejsca przeznaczenia (mimo mocnej ulewy).
Wieczorem zrobiliśmy pranie, napaliliśmy w piecu (bo dziś mamy:D) i ugotowaliśmy pół paczki makaronu. Ja jeszcze wyserwisowałem rowery i teraz chillujemy.
Dziś mam Internet udostępniony z telefonu, wiec zdjęć nie będzie 😉
EDIT:
Dziś Internet jest, więc uzupełniam galerię;)