Archiwum kategorii: Uncategorized

Dzik is back!

Wytrzymałem 19 dni po operacji. Dziś się przejechałem. Niestety czuję jeszcze małe niedogodności, ale wycieczka opłacona, za 3 tygodnie wyjazd i nie ma co czekać.
Przejechałem dziś w godzinę 24 kilometry po asfaltach, ze średnim tętnem 160. Była pompa, będzie dobrze!

Jazda z towarzystwem

Ostatnio napisałem, że najbardziej lubię jeździć sam. Jest to najprawdziwsza prawda, ale żeby nie wyjść na totalnego odludka powiem, że często jeżdżę także ze znajomymi i rodzeństwem.
Inaczej… przeważnie jeżdżę z siostrą, gdyż sama boi się wypuszczać do lasu. Wydaje mi się, że lubię jeździć sam głównie z jej powodu, ale to przemilczę ;)Oprócz niej, na wycieczki jeździ ze mną jeszcze brat i garstka znajomych. Ważne jest żeby jednak zabierać ludzi o podobnych możliwościach. Inaczej jest tak, że jeden ucieka, drugi jedzie 200m. z tyłu, a ja to wszystko próbuję ogarnąć 😉
Fajnie jest natomiast wspólnie świętować osiągnięcie jakiegoś celu. Tak było podczas odnalezienia Czarnego stawu. Była ze mną dwójka znajomych… i fajnie, że była!

Znalazłem!

Przy trzeciej próbie udało mi się znaleźć, ukryte w Puszczy Bukowej, Jezioro Czarne!
Jest podobno najpiękniejsze i dość dobrze ukryte. Dwa razy pojechałem źle, ale w końcu się udało, jestem z siebie bardzo, bardzo dumny!

 

Sam, sam, sam!

Otwarcie muszę przyznać, że nie należę do osób towarzyskich. Także jeżeli chodzi o rower. Najbardziej lubię jeździć sam ze sobą. Wtedy mogę jechać gdzie chcę, kiedy chcę i w tempie w jakim chcę. Od dwóch tygodni jeżdżę głównie sam. Efekt tego jest taki, że przejechałem w tym miesiącu ponad 400 km, poprawiłem znacznie kondycję i zdecydowanie przestałem się denerwować bo muszę na kogoś, co chwilę czekać i słuchać jak to szybko zasuwam!

Zmiana planów wyprawowych

Prześledziłem opinie o biurze podróży, z którego miałem jechać do Szwajcarii i okazało się, że 80% komentarzy od uczestników innych wypraw jest negatywna. Podobno menu obiadowe składa się z zupek chińskich, noclegi są organizowane na bieżąco i sprzęt przewożony jest w bardzo złych warunkach, dlatego często dociera na miejsce uszkodzony.
Na szczęście, znalazłem inne biuro podróży, które organizuje podobną wyprawę. Niestety, robi to w terminie, w którym nie pasuje mojej siostrze. Wspólnie ustaliliśmy jednak, że pojedziemy na wyprawę do Rumunii. Mnie osobiście wschód Europy bardziej pociąga niż zachód, dlatego bardzo się cieszę! :)Szczegóły wyprawy są tutaj.

 

Rowerowa Majówka

W końcu nadeszła Majówka i w końcu można było wypuścić się gdzieś dalej!
Odbyłem dwie wycieczki – Jedną z siostrą do Gryfina i drugą z siostrą i bratem wokół jeziora Miedwie.
Wyprawa do Gryfina to z jednej strony fajny sprawdzian własnej wytrzymałości, z drugiej przyzwoitej jakości asfalt (przez większość trasy;)). Sprawdzian wytrzymałości dlatego, że trzeba wrócić przez Puszczę Bukową, a po 50 km, nie jest to najłatwiejsze zadanie.
Do Gryfina dojechaliśmy całkiem szybko i sprawnie. Niestety w mieście Piękna przypomniała sobie, że musi zadzwonić na plotki do koleżanki. Plotkowała około 30 min. W tym czasie, jej mięśnie, zdążyły całkiem wystygnąć, dlatego nie miała siły wracać. Denerwowałem się bo się ciągnęliśmy. Po 50 kilometrach zaczęła się puszcza. Wybrałem przejazd przez Dobropole Gryfińskie, ponieważ jest daleko i przez asfalt. Usłyszałem za to pod swoim adresem wiele epitetów, z którymi się nie zgadzam, ale cóż… ;)Dwa dni później wybrałem się z bratem i siostrą na przejażdżkę wokół Miedwia, trasą tzw. maratonu MTB. Trasa miała około 65 km. Dlaczego jednak jest MTB to nie wiem. Trasa czały czas jest praktycznie płaska. Droga to głównie asfalt i płyty jumbo. Jeden duży podjazd po piachach i kilka mniejszych po asfalcie. W sumie całkiem przyjemna trasa, ale raczej na rajd przełajowy niż górski 😉
Trasa do Gryfina
Trasa wokół Miedwia
Jakieś fotki z tras:

20140501_141156 20140503_134350 20140503_134354

Bagażnik

Dziś po raz pierwszy jeździłem Pszczółką z założonym bagażnikiem. Do bagażnika doczepiłem ważącą około 5 kilogramów torbę i muszę stwierdzić, że to jakaś masakra!
Rower kompletnie nie chce jechać pod górkę. Jak zwykle po 40 km jestem ledwo zmęczony, tak dziś umierałem!Czeka mnie dużo pracy.. Poza tym, jakoś nie idą mi przygotowania do wyprawy. Ciągle choruję lub jestem tak zarobiony, że nie mam kiedy jeździć. Miałem w tym miesiącu zaplanowane 300 km, póki co zrobiłem 150… Trzeba wziąć się ostro do roboty!

Prace w garażu

Udało mi się wrócić do Szczecina. Póki co nie mogę niestety jeździć bo jestem chory. Choroba sprawiła, że znalazłem w końcu czas na serwis amortyzatora, który po dwóch sezonach zrobił się sztywny od brudu. Na początku myślałem o wymianie uszczelek i tulejek, jednak później stwierdziłem, że szkoda pieniędzy. Rozłożenie i czyszczenie mojego Suntoura XCR to banał i nawet nie będę się nad tym rozwodził. Przy okazji wyszło na jaw, że Pszczółka ma również zużyte stery, więc musiałem dokonać zakupu. Tak wyszło, że kupiłem WCSy. Myślę, że teraz czas kupić do kompletu mostek i kierownice.
Co do amortyzatora – po wyczyszczeniu go zrobił się tak miękki, że aż mnie denerwuje 😉
Jak wyzdrowieje (to będzie jakoś jutro ;)) to sprawdzę, jak będzie spisywał się w terenie. Mam nadzieję, że moje nadgarstki nie będą już cierpieć.

Wypad na Ślężę

W piątek dowiedziałem się, że najprawdopodobniej, moja delegacja kończy się za dwa tygodnie. Oznaczało to między innymi, że wczoraj miałem jedyną szansę zrealizować swój cel – wjechać rowerem na szczyt Ślęży – góry oddalonej o mniej więcej 40 km od Wrocławia.
Przez ostatnie dwa miesiące przejechałem około 150 km, na domiar złego, przez cały poprzedni tydzień chorowałem, stąd wiedziałem, że czeka mnie nie lada wyczyn.
Dzień wcześniej kupiłem 3 podwójne Snickersy, mały bochenek chleba, ser topiony i wędlinę, z których zrobiłem pięć kanapek, do picia wziąłem 1,5 litra wody (pół wlałem do bidonu i dorzuciłem, do którego dorzuciłem witaminę C) – w końcu na takiej wyprawie trzeba coś jeść i pić;)
Podróż zacząłem około 9 z Placu Solnego. Większość trasy jechałem pod wiatr, o którym prognozy mówiły, że ma siłę 3-5 m/s. Już przed chorobą, w ramach przygotowań, odbyłem dwie jazdy w tamte okolice, dlatego dobrze wiedziałem jak wyjechać. Dalszą część wyprawy odbywałem z mapami Google’a w uszach – pokazały w końcu, że wiedzą jak tam dojechać. W trakcie jazdy okazało się jednak, że kłamały! To co ich zdaniem miało być drogą na szczyt, było trakcją wysokiego napięcia, doprowadzającą prąd do znajdującego się na nim RTCN. Przez około 45 minut błądziłem po lesie, nie widząc ani jednej osoby po drogach, po których jechało się z wielką trudnością – były to kamieniste szlaki, z luźnymi kamieniami i mnóstwem dziur przykrytych liśćmi. W końcu, gdy spotkałem dwie panie, usłyszałem, że jadę w złą stronę. Udzieliły mi one wskazówek, jak dojechać na szczyt i w końcu zacząłem podążać we właściwą stronę, W zasadzie byłem jakieś 45 minut piechotą od szczytu. Jednak byłem już tak zmęczony, że się poddałem i stwierdziłem, że trzeba wracać (zwłaszcza, gdy każdy mówił, że nie da się tam wjechać i będę musiał wciągać rower na szczyt).
Powrót był bardzo przyjemny (chociaż byłem już ekstremalnie zmęczony). Dzięki temu, że zaczął się od zjazdu, trwającego 5 km i płaskiego terenu później (ta trasa aż pod samą górę jest praktycznie jak stół bilardowy) pobiłem kilka swoich rekordów życiowych.
Było całkiem fajnie. Po powrocie nie miałem już siły na nic, jednak rozpierała mnie duma, że dałem radę.
Załączam link do trasy i kilka zdjęć

20140301_113250 20140301_114156

20140301_120250 20140301_121217 20140301_135901