Archiwum kategorii: Uncategorized

Dolina rzeki Soča

Dzisiejszy poranek przywitał nas ciężkimi chmurami. We włoskim ośrodku dostaliśmy włoskie śniadanie – ciasteczka, płatki, sucharki i tym podobne rzeczy, których zazwyczaj nie jadam i których jedzeniem nazwać nie mogę, Spowodowało to, że jak tylko znaleźliśmy się na nowo w Słowenii, poszliśmy do piekarni kupić jedzenie.
Tuż po tym, jak się najedliśmy zaczął padać deszcz… i lał z przerwami cały dzień. Był to pierwszy deszcz od wielu tygodni i dlatego do rzeki Soča, wzdłuż której jechaliśmy wpadło dużo błota. Ta zamiast być idealnie błękitna, zamieniła się w rzekę w kolorze błota. Mimo to, widoki w jej dolinie są piękne. Był to chyba najlepszy dzień do tej pory. Niestety, z powodu deszczu zdjęcia wyszły szare i jest ich niewiele.
Dzisiaj też nawigacja wyprowadziła nas na ścieżkę, która miała ok 30% wzniosu, była z kamienia i momentami przecinała wyschnięte koryto strumyka. Świetnie pchało się tam rower 😉
Dzień zakończyliśmy na moście wiszącym, uciekając przed burzą. Fajna przygoda 😉

Włochy

Dzisiejszy etap był najdłuższy podczas całej wyprawy, miał ponad 90 kilometrów. Z Piranu wyruszyliśmy przed 9. Miałem ze sobą trochę rzeczy mojej towarzyszki bo stwierdziła, że jej ciężko. Z racji tego, że miała lżejszy rower, udało się nam narzucić przyzwoite tempo.
Słowenię minęliśmy bez żadnych problemów, po wspomnianej wczoraj ścieżce D8. Ledwo jednak minęliśmy granicę, zrobiło się źle. Ścieżka skończyła się na drodze wlotowej do miasta Triest. Mijał nas tir za tirem.
Dodatkowo zapomniałem, że jedziemy przez Włochy i nie wrzuciłem mapy tego kraju do nawigacji. Mój Etrex rysował ścieżkę bez dróg. Jakoś udawało się trafić, chyba, że wpadaliśmy na pomysł w stylu: „Tu jest ścieżka rowerowa, pewnie idzie jak nasz ślad” po czym kończyła się w środku podwórka.  Triest to jedna wielka ulica jednokierunkowa, biegnąca w kierunku przeciwnym do mojego. Jedno odejście od śladu kosztowało kilkunastoma minutami błądzenia. Wyjazd z tego strasznego miasta zajął nam około dwóch godzin. Skorzystaliśmy jeszcze z ostatniej możliwości kąpieli w Adriatyku, obejrzeliśmy jakiś zamek i pomknęliśmy do włoskiego miasteczko Gorizia. Przez długi czas jechaliśmy drogą wzdłuż Adriatyku. Są tam naprawdę piękne widoki.
W Gorizie po kąpieli wybraliśmy się na wycieczkę. Mi skończyła się w aparacie bateria, więc nie mam za wielu zdjęć. Miasto jest jednak pozbawione ludzi, a mimo to strasznie głośne. Jutro ciężki dzień, dlatego idę spać, dobranoc!

Piran

Dzisiejszy etap podróży to odwiedziny najpopularniejszego, obok Koperu, nadmorskiego miasta Słowenii. Podróż trochę się ciągnęła. Gdy kończyły się góry i zmieniał się krajobraz, zza zakrętu wyłonił się Adriatyk. Okazało się jednak, że mamy do niego jeszcze spory dystans po pagórkowatym terenie. Na swojej drodze mieliśmy między innymi zjazd asfaltem o nachyleniu około 20%, winnice z ogromnymi polami winogron i podróż wzdłuż wybrzeża.
Samo miasto jest przepiękne. Mieszkamy na starówce, około 30 metrów od tutejszej mariny. Właściciel naszego mieszkania przywitał się z nami, powiedział, gdzie warto iść na jedzenie, gdzie pływać i gdzie znajdują się najbliższy sklep oraz apteka. Zainteresował się także naszą dalszą podróżą.
Starówka, z górującą nad nią dzwonnicą jest bardzo dużą atrakcją turystyczną. Adriatyk zimny i słony jak zawsze.
Jutro niestety ma nas czekać załamanie pogody, dlatego trzeba iść szybko spać by wyruszyć jak najwcześniej. Dobranoc!

Dzik Janusz

Dzisiaj od rana padał deszcz. Wczorajsze worki prania nie wyschły, dlatego po pysznym śniadaniu postanowiliśmy pojechać najkrótszą i najbrzydszą drogą do naszej dzisiejszej bazy. Tu rozwiesiliśmy pranie i udaliśmy się na zwiedzanie jaskini „Skocjanske jame”.
W jednym z pierwszych zdań przewodnik oznajmił, że wewnątrz nie można robić zdjęć. Nie była to dla mnie zbyt przyjemna informacja, dlatego od razu zacząłem kombinować z robieniem zdjęć kamerką rowerową. Niestety w jaskini jest tak ciemno, że sobie nie radziła. Potem jakiś Niemiec zaczął robić zdjęcia i dostał zejbkę od przewodnika. Stwierdziłem, że jak on może to ja też, w końcu jestem Januszem z Polski. Pan robił zdjęcia nie kryjąc się z tym, a ja z ukrycia, dlatego wyszły może ze trzy.
Sama jaskinia jest przepiękna. Składa się z dwóch grot, małej i dużej, będącej w rzeczywistości podziemnym kanionem. Niesamowite, jak piękne rzecz tworzy przyroda.
Po jaskini była możliwość zwiedzania parku będącego pozostałością po największej grocie Skoczjanskej, która zawaliła się tysiące lat temu z powodu tego, że była zbyt wielka. Polecam zwiedzenie tej jaskini każdemu!

Prawie hipsterski Dzik

Dzisiejszy odcinek polegał na dostaniu się z Ljublany do wsi Mali Otok i ewentualnym, zwiedzeniu Postojanskiej Jamy, jaskini znajdującej się w pobliżu. Plan szedł jak z płatka – wyjazd z Ljublany po płaskim i nieciekawym terenie przebiegł bezproblemowo, Ostry podjazd na 20 kilometrze też wszedł bez większego kłopotu i nagle, pod sam jego koniec coś dziwnego zaczęło się dziać z moim napędem – tylna przerzutka bez przerwy przeskakiwała. Po chwili okazało się, że bębenek w mojej piaście działa jak ostre koło. Byłem wściekły i przerażony bo czekał mnie szutrowy zjazd o nachyleniu ok 12%. ostre koło działało nie do końca jak klasyczny napęd hipsterskiego roweru bo mi naciągała się przerzutka i w każdej chwili mogła się urwać razem z hakiem. Próbowałem jeszcze coś robić w lesie, wyjąłem koło, szarpałem kasetą, ale nie przyniosło to żadnego efektu. Dzwoniłem nawet do serwisu, gdzie usłyszałem, że trzeba rozebrać piastę.
Z góry udało mi się zjechać. Jechałem na hamulcu i kręciłem równo korbą. Hamulców udało się nie zagotować. Tuż po zjeździe piasta się odblokowała, ale i tak postanowiłem w najbliższym mieście znaleźć serwis gdzie usłyszałem, że piasty Shimano XT mają taki 'common problem’, że się czasami blokują i trzeba ją wymienić. Usłyszałem też, że pan nic nie m na wymianę… Więc jeżdżę sobie z piastą, która w każde chwili może znów się zablokować i uszkodzić Pszczołę lub mnie.. Mam nadzieję, że dożyje do powrotu gdzie ją wywalę. I nigdy więcej nic od Shimano!
Do wsi dojechaliśmy bezproblemowo, Po drodze mieliśmy jaskinię w Planinie, która była zamknięta i świetny, łagodny podjazd ze wspaniałymi widokami. Przez problemy z rowerem nie zdążyliśmy niestety zobaczyć jaskini, ale może jutro uda się nadrobić.

Piękna Ljublana

Wczorajszy dzień podzielony był na dwa etapy – podróż i zwiedzanie stolicy Słowenii.
Podróż to piękne, górskie pejzaże i dość strome podjazdy. Minęła nam bez większych problemów. Może tylko wjazd do samej Ljublany był niezbyt miły, ale tak wygląda wjazd do każdego większego miasta, tu jeszcze przez większość czasu była droga rowerowa.
Po przyjeździe na miejsce byłem przerażony – mieszkanie wyglądało jak melina i miało może 10m2. Na szczęście długo w nim nie siedzieliśmy bo poszliśmy na obiad i zwiedzanie stolicy.
Jest to jedno z najpiękniejszych miast, jakie miałem okazję zwiedzać. Starówka z górującym nad nią zamkiem jest bardzo klimatyczna. Słynne trzy mosty też są super i mają smaczną pizzę. Niestety podczas zwiedzania zdechła mi bateria i mam niewiele zdjęć.

 

Pierwszy dzień w Słowenii

W końcu dojechaliśmy do Słowenii! Tym razem podróż odbyła się bez korków.
Pierwszą noc spędziliśmy niedaleko Kranjskiej Góry, w pensjonacie prowadzonym przez rosyjskie małżeństwo. Bardzo mili ludzie. Dostaliśmy od nich mnóstwo punktów, które warto zobaczyć. Zrobili nam również pyszne, rosyjskie, słodkie placki na śniadanie. Cieszę się, że jeszcze tam wrócimy :)Podczas podróży do Bledu mieliśmy małą przygodę – Openstreet miał mocno niedokładną mapę i pomyliłem przez to drogę i miałem hardkorowe MTB z sakwami. Myślałem, że koleżanka mnie zabije.
W pewnym momencie droga była nieprzejezdna i musieliśmy zawrócić i udać się główną drogą. Mogliśmy przy okazji podziwiać piękne, górskie widoki.
Bled jest bardzo ładny. Moim zdaniem, jest dużo ładniejszy niż Zell am See. Spędziliśmy nad jeziorem około dwóch godzin (godzina zeszła nam na pływanie!).
Dojazd do naszego dzisiejszego noclegu biegł po bocznych drogach, na których były nieziemskie widoki. Nocleg też jest wspaniały!
Link do filmu MTB
Link do śladu

Jak Dzik się zniszczył na wsi.

Moi znajomi spędzają obecnie weekend na wsi. Umówiliśmy się, że przyjadę do nich i wyskoczymy razem na wycieczkę.
Openroute wyznaczył mi drogę, która miała niewiele ponad 30 kilometrów (o 10 km mniej niż normalna), więc się cieszyłem, że się nie zmęczę.
W trakcie jazdy okazało się, że droga ta to głównie grząski piach, więc trochę się zmęczyłem. Podczas przejazdu przez jedną wieś, okazało się, że droga jest zamknięta bo spadło jakieś drzewo i właśnie sprzątała je straż. Postanowiłem więc porozmawiać ze strażakiem bo mnie przepuścił, a dialog wyglądał mniej więcej tak:
– Czy mógłbym przejechać?
– Nie.
– A chociaż przejść bokiem? To zajmie tylko kilka sekund.
– Nie.
– A długo panom zajmie sprzątanie?
– Ze dwie godziny.
– A da się jakoś tę drogę objechać?
– Nie. – Nie ma jakieś drogi w lesie?
– No jest…
– Jak się tam dostać?
– Tu zaraz trzeba skręcić w lewo i potem dojechać do boiska i tam będzie droga.
To jadę zaraz w lewo i słyszę za sobą „dalej!!”. Jadę w następne lewo i okazuje się, że to jakaś łąka, gdzie rośnie pełno pokrzyw. ostro się poparzyłem, ale postanowiłem iść dalej. Dalej był jakiś rów w którym leciała woda, przypominająca ściek. Rów był za duży żeby przenieść Pszczołę nie mocząc nóg, więc poszedłem dalej, przez pola. dotarłem w końcu na „boisko”, na którym bramki były zbite z trzech sosen, a trawa na murawie miała około 50 cm wysokości. droga rzeczywiście była i dalej moja podróż przebiegła bez zakłóceń (nie licząc grząskiego piachu).
Na miejsce spotkania z towarzyszami dotarłem jakieś 30 minut później niż planowałem. Pojechaliśmy nad jezioro Trzemeszno, które również znalazłem na openstreet mapach. Niestety, okazało się, że nie da się tam popływać. Wróciłem jeszcze z nimi do gospodarstwa agroturystycznego, zjadłem babeczki produkcji koleżanki i wróciłem do domu.
Powrót był koszmarnie męczący. Opuściły mnie siły, a piach wcale nie był mniej grząski.
Po powrocie, nim poszedłem do domu, odpoczywałem w garażu ze 20 minut.
Byłem zmęczony bardziej niż po Großglocknerze. W sumie, przez cały dzień przejechałem ok 80 km, z czego około 60 było po po gruncie/piachu. Mniej więcej 40 kilometrów to grząski piach. Nogi na czymś takim naprawdę dostają.
Niestety, w tę podróż nie zabrałem aparatu, więc mam tylko 2 zdjęcia z telefonu. Jedno to łąka. Były tam sarny, ale nim zrobiłem zdjęcie uciekły. Drugie to panorama znad jeziora.

Austria w krótkim podsumowaniu

– Jak było?
– Trudno. Ciężkie podjazdy i wysoka temperatura. W sumie, w moim wypadku, temperatura była gorsza od podjazdów.
– A przyroda?
– Piękna, ale jak dla mnie zbyt mocno zindustrializowana. Praktycznie nie ma dzikich zwierząt, wszędzie są drogi, ma się wrażenie, że nawet hale są koszone. To nie jest to, co Dzik lubi najbardziej.
– Czy poleciłbym komuś Austrię?
– Na pewno, ale raczej osobie, szukającej wyzwań na asfalcie i chcącej mieć piękne widoki na wyciągnięcie ręki. Osobie poszukującej dzikości zaleciłbym wyjazd na wschód.
– Czy tam wrócę orać rowerem?
– Never say never.. 😉
Teraz przygotowuję się do Słowenii. Jeżdżę ze swoim bagażem. Ma około 15kg, więc lekko nie jest, ale kto ma dać radę jak nie ja? Oby tylko nie było zbyt gorąco!