Deszczowy Vršič

Trzeciego dnia naszego pobytu w Słowenii postanowiliśmy się wybrać na zdobytą przez nas kilka lat temu przełęcz Vršič. Jest ona bardziej atrakcyjna i o bardziej wymagająca od strony Bovca.
Początek był bardzo przyjemny. Zjazd spod hotelu, potem podjazd mający 1-2%. Po drodze minęliśmy przewieszony przez Socę most, na którym widniała tabliczka 'zakaz jazdy rowerem’, musiałem sobie na nim zrobić zdjęcie. Lekko nie było bo brakowało w nim kilku desek i większość gwoździ była luźna, ale jakiej to głupoty człowiek nie zrobi dla dobrego zdjęcia ;-).
Dalej droga zaczęła piąć się mocniej do góry. Odwiedziliśmy pomnik doktora Kugy’ego,
z pobliża którego rozpościera się piękny widok.
Później było już tylko bardziej i bardziej stromo. Po drodze wyprzedzali nas rowerzyści na rowerach elektrycznych, mówiący nam, jaki ten podjazd jest ciężki.
Na szczycie spotkaliśmy parę Niemców, którzy podróżowali przez całą Europę. Porozmawialiśmy chwilę i zaczęliśmy wracać.
Cały dzień pogoda nie rozpieszczała nas, a tuż za przełęczą zza gór wyłoniła się ogromna chmura, z której lały się strugi deszczu i strzelały iskry błyskawic. Staraliśmy się myśleć pozytywnie, że i tym razem unikniemy przemoczenia, ale już po chwili zaczęły na nas spadać pierwsze krople deszczu. Początkowo nie były one uciążliwe, dlatego zdecydowaliśmy się nie zostawać w przydrożnej restauracji. Wystarczyło jednak, że odjechaliśmy kila kilometrów od niej by tak się rozpadało, że nie dało się bezpiecznie jechać rowerem, a nasze ubrania przeciwdeszczowe przestały nas chronić.
Udało nam się jednak znaleźć wnękę w przydrożnym budynku, gdzie przeczekaliśmy najgorsze.
Po skończonej ulewie, wyszło słońce, a na podjeździe do Logu pod Mangartom ukazał nam się jeden z najpiękniejszych pejzaży górskich jakie mam w pamięci. Promienie zachodzącego słońca pięknie odbijały się od mokrych skał, wyłaniających się stopniowo z resztek chmur. Na dole natomiast zielone łąki z biegającymi radośnie owcami.
Przemoczeni i głodni dotarliśmy do hotelu, gdzie usłyszeliśmy, że z powodu awarii pieca, restauracja jest dziś zamknięta. Na szczęście znalazł się dla nas stolik w lokalnej restauracji, gdzie serwowano tylko jedno menu, jednak było ono nieziemskie. Foie Gras, stek z lokalnego, dzikiego jelenia, i różne inne przysmaki sprawiły, że poczułem na koniec dnia spełnienie.
Po powrocie do hotelu postanowiliśmy, że nie pojedziemy do Chorwacji, z której już nie moglibyśmy wjechać do Słowenii. Zastąpiliśmy ją Dolomitami. Czy i jakie przygody nas tam spotkały? Napiszę w wolnej chwili 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.