Nasza podróż zaczęła się w urokliwie położonym, słoweńskim miasteczku Bovec.
Plan na pierwszy dzień był bardzo ambitny – przejechać całą drogę prowadzącą pod górę Mangart. Trzy lata wcześniej nie udało nam się tego dokonać.
Moja towarzyszka, rozchorowała się nie niestety. Miałem spory dylemat moralny, jak postąpić, ta zaproponowała jednak, żebym pojechał sam, a jeżeli ona poczuje się lepiej to pojedziemy razem za dwa dni.
Od samego rana nie mogłem się zebrać. Najpierw ciężko mi było złożyć rower, potem nie mogłem znaleźć baterii do nawigacji, potem kamera nie chciała się przykręcić. Wyruszyłem dość późno, około 11.
Trasę niby znałem, jeździłem nią przez pół zimy na trenażerze. Najpierw krótki zjazd i lekko w dół, potem już cały czas pod górę. Najpierw delikatnie, potem coraz bardziej i bardziej. Odcinek, który w domu zajmował jakieś 40 minut, na żywo zajął 3 godziny, jednak pogoda dopisywała. Wiała lekka bryza, temperatura oscylowała między 17 a 25 stopniami Celsjusza, przez większość czasu świeciło słońce.
W połowie podjazdu, rozładowała mi się bateria w nawigacji. Uważałem ten dzień, za najważniejszy w sezonie, dlatego byłem na siebie dość zły, że źle się przygotowałem.
Zainstalowałem na szybko w górach inny tracker GPS, na telefonie i dokumentację podjazdu mam 😉
W końcu, po około 4 godzinach dojechałem na szczyt. Góra jednak zaczęła płatać mi figle i chować się za chmurami. Zajęło dość długo, zanim udało mi się zrobić zdjęcia szczytu.
Zjazd, jak to zjazd był szybki 😉
Bardzo się cieszę, że udało mi się przejechać tę drogę. Wiem już, jak blisko byłem jej końca, za pierwszym razem. Myślę, że nie było to moje ostatnie spotkanie z magiczną górą w magicznym miejscu.
Drugie spotkanie z Mangartem
Dodaj komentarz