Właściciele pensjonatu w Mostarze pożegnali nas rano z uśmiechem.
Niestety pogoda znowu nie dopisywała. Często kropił deszcz i wiał bardzo silny wiatr.
Do Karlobagu dotarliśmy późnym popołudniem. Okazało się, że nasz hotel i pobliska pizzeria to jedyne czynne miejsca, w których można coś zjeść. Z racji tego, że w hotelu, z powodu kolejki, trzeba było czekać ponad godzinę na posiłek, wybraliśmy się do pizzerii. Pizza była przeciętna, ale tania i duża. Po obiedzie, moja towarzyszka stwierdziła, że wciąż źle się czuje i dzisiaj zostanie. Ja wyskoczyłem na krótką jazdę, około 20 kilometrową. Wiało potwornie. Zimne, górskie powietrze zstępowało z dużym impetem w dół, w rejony ciepłego morza. Trudno było utrzymać się na drodze. Kiedy zdarzał się podjazd z wiatrem, mogłem podjeżdżać na wysokich biegach, na 5% zjeździe pod wiatr, musiałem pedałować i to na niskim przełożeniu.
Następnego dnia, świeciło ładne słońce i wiatr nieco ucichł, dlatego moja towarzyszka zdecydowała się na przejazd kilku kilometrów ze mną.
Jechaliśmy wzdłuż morza. Po kilku kilometrach wspinaczki, zostałem sam. Dotarłem do promu i przeprawiłem się na wyspę Rab. Tam zorientowałem się, że to musi być jakaś imprezownia bo widziałem sporo plakatów w stylu „wakacje dla dorosłych”.
Po kilku kilometrach dotarłem do miasteczka Rab. Bardzo ładne, stare zabytkowe miasto.
Powrót był ciekawy. Najpierw przyjechałem na prom chwilę po tym, jak jeden właśnie uciekł, a potem… zrobiło się ciemno, a ja nie miałem świateł do jazdy na noc. Jechałem w całkowitej ciemności, bardzo wolno. Na szczęście dojechałem cało i bezpiecznie.
Po Karlobagu został nam już tylko jeden etap, w jakże pięknej Słowenii.
Karlobag i wyspa Rab
Dodaj komentarz