Podczas powrotu na chorwackie wybrzeże, nasze obawy z dnia poprzedniego potwierdziły się. W górach było bardzo zimno, mimo słońca na błękitnym niebie.
Do miejscowości Ploče, naszego następnego przystanku, dojechaliśmy późnym wieczorem. Przejechaliśmy przy okazji całą Czarnogórę i kawał Bośni. Czarnogóra jest przepiękna. Ploče, wybraliśmy bo było blisko Mostaru, naszego kolejnego przystanku i nie było Dubrovnikiem, gdzie średnio dalibyśmy radę rowerami. Na miejscu przeżyliśmy małe zdziwienie. Nasz hotel był od kilku dni zamknięty bo było po sezonie, ale właścicielka postanowiła zrobić wyjątek i przygotowała dla nas pokoje.
Następnego dnia, mieliśmy przejechać około 50 kilometrów po okolicy. Z racji tego, że w hotelu nie było śniadań, pojechaliśmy do restauracji. Po śniadaniu odwiedziliśmy piekarnię, gdzie kupiłem lokalny burek i jakieś ciastka. Dalej pojechaliśmy wzdłuż linii morza, przez port i stację kolejową. Wjechaliśmy w końcu na drogę szutrową, która miała nas zabrać poza miasto, nad znajdujące się w pobliżu jeziorka i dalej, gdzie nas rowery zaniosą. Szuter ten był jednak dziwny, Szedł wzdłuż autostrady, momentami był zarośnięty, a po trzech kilometrach się skończył i musieliśmy zawracać. W trakcie odwrotu spostrzegłem, że moja towarzyszka ma mało powietrza w tylnej oponie. Po chwili okazało się, że w przedniej też. Zawsze wozimy po jednej zapasowej dętce, więc jeszcze było spoko. Po kilku minutach okazało się, że ja też mam flaki. Postanowiliśmy, że wyprowadzimy rowery na normalną drogę, założę koleżance nowe dętki, ona pojedzie po karton dętek, który mam w aucie, a ja w tym czasie postoję w słońcu. Okazało się, że w moim tylnym kole, było 10, w przednim 4, u towarzyszki z tyłu 8 i z przodu 5 dziwnych kolców. Wszystkie bardzo ostre i bardzo twarde.
Po prawie dwóch godzinach, mogliśmy kontynuować jazdę. Jechaliśmy pośród gajów oliwnych i sadów pełnych fig i granatów. W jednym z gajów… przebiłem przednią oponę.
Potem dojechaliśmy nad jeziorka, bardzo ładne miejsce. Kiedy wracaliśmy.. złapałem kolejną gumę, tym razem z tyłu.
Byłem już mocno poirytowany i postanowiłem, że wracamy. Z resztą, robiło się już późno.
Następnego dnia przypadały urodziny mojej koleżanki oraz moje imieniny. Wymyśliła ona, że popłyniemy promem to miejscowości Trpanj i pojedziemy na drugą stronę półwyspu. Przed wyjazdem sprawdziliśmy, o której mamy promy powrotne i uznaliśmy, że najbardziej pasuje nam ten o 19.
Już sama miejscowość Trpanj była prześliczna, a dalej było tylko lepiej… Tylko znowu załapałem się na kolec w oponie.
Po szybkiej zmianie dętki i kilkuset metrach w górę, znaleźliśmy się na drugiej stronie wyspy. Tam było przepięknie. Dookoła winnice, widok na Adriatyk, mnóstwo zieleni. Chcieliśmy zwiedzić jakąś winnicę, niestety, wszystkie były zamknięte bo skończył się sezon. 😉
W miejscowości Trstenik zatrzymaliśmy się na obiad, o dziwo, naleźliśmy otwartą restaurację.
Potem trzeba było już wracać bo zbliżał się prom.
W trakcie powrotu, dla odmiany, koleżanka złapała gumę. Wymieniliśmy dętkę i ruszyliśmy bo czasu było naprawdę mało.
Dojechaliśmy 30 minut przed czasem i ku naszemu zdziwieniu, zobaczyliśmy, że prom odpływa.
W kasie biletowej dowiedzieliśmy się, ze na Internecie, rozkłady są nieprawidłowe…
Do następnego promu mieliśmy jeszcze ponad dwie godziny, więc postanowiliśmy pójść na kolację.
Do hotelu wróciliśmy dość późno, jednak po bardzo udanym dniu.
Głodni przygód, które czekały na nas w Mostarze!