Archiwum kategorii: Uncategorized

Jesień

Nadeszła jesień. Wraz z nią, chęć jeżdżenia/pisania spadła drastycznie.
Od ostatniego wpisu miałem już możliwość jazdy w temperaturze ok. 3 stopni Celsjusza, w nocy i w piękny, jesienny dzień.
Trochę też chorowałem i przez to rower stał i się kurzył.
Jesień to czas zakupów i snucia planów podboju świata.
Pewnie będę się teraz często wymądrzał na temat sprzętu i ubrań.
W końcu, jak nie jeżdżę to muszę jakoś inaczej zapełniać bazę danych.
Zmontowałem też ostatnio klip z Rumunii. Link znajduje się tutaj

Kilka zdjęć z jesieni:

Jesienny wypad do Przelewic

Całkiem niedaleko mnie znajduje się duży ogród dendrologiczny. Wróć.. W promieniu 50 kilometrów od mojego domu znajdują się dwa ogrody dendrologiczne. Jeden w Glinnej, o którym dziś pisał nie będę i w Przelewicach. Przelewice to wieś oddalona o około 50 kilometrów od mojego domu. Postanowiłem więc wybrać się tam trochę dłuższą drogą, przez okolice Stargardu Szczecińskiego, obok jeziora Miedwie. Trasa bardzo przyjemna, droga w miarę płaska i całkiem dobrej jakości, widoki też niezłe, ale… wiał dziś strasznie mocny wiatr, który w te stronę ciągle wiał mi w twarz. Umęczyłem się zdrowo, raz nawet myślałem, żeby odpuścić… jednak zawzięta ze mnie bestia zrealizowałem swój plan podróży. Obecna pora nie jest najlepsza na wycieczkę do ogrodu dendrologicznego – wszystko co kwitnie, już dawno przekwitło, a jesień jeszcze jest zbyt łagodna i drzewa nie kolorują liści.
Nie była to moja pierwsza wizyta w tym ogrodzie. Wcześniej byłem tam wiele lat temu na wycieczce szkolnej. Najlepszą wtedy rozrywką dla mnie były ruiny jakiegoś dworku. Jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że dziś jest on odbudowany i wygląda ślicznie. O roślinności nie będę tu pisał bo po pierwsze: nie znam się, po drugie, jak ktoś chce to na stronie ogrodu można znaleźć co się w nim znajduje. Zapomniałem linki do zabezpieczenia Pszczółki, a po ogrodzie rowerem jeździć nie można, dlatego dogadałem się z panią z kasy, że zostawię rower u niej i przejdę ogród w góra 30 minut. Jak powiedziałem, tak zrobiłem, dlatego zdjęć mam niewiele i są raczej brzydkie.
Postanowiłem też, że wracał będę przez Pyrzyce, gdyż w Przelewicach i w drodze do nich, nie było gdzie zjeść. Okazało się jednak, że nie byłem głodny i nie zatrzymywałem się.
Kilka dni temu miałem w komunikacji miejskiej ostre hamowanie i zrobił mi się mały przeprost kolana. Nie bolał jednak… do czasu, gdy byłem na 70-tym kilometrze dzisiejszej wyprawy. Na początku bolało tylko trochę, ale później ból narastał i na koniec było już niefajnie. Trzeba będzie się szybko wyleczyć ;)Ślad gps jest tutaj.
Zdjęcia:

 

Obiad u mamusi.

W sobotę postanowiłem wybrać się samotnie do Myśliborza.
Myślibórz to miasto, z którego pochodzę. Oddalone jest ono około 70 kilometrów od Szczecina. Ja znam skróty, więc wiem jak zmniejszyć ten dystans do około 62 kilometrów.
Wyruszyłem standardowo po porannej jajecznicy. Po drodze stwierdziłem, że te strony są bardzo ładne. Występują pagórki, mnóstwo jezior, lasy i w ogóle, dla każdego coś miłego!
Po dotarciu zjadłem u mamusi dwie miski leczo i zacząłem wracać, gdyż wyglądało jakby pogoda miała się załamać.
Muszę pisać posty jak jestem na świeżo bo później nie pamiętam, co miałem w nich zawrzeć.
Dziś byłem w Puszczy Bukowej. Jest totalnie trzebiona przez drwali. Robi się łyso, drogi są rozwalone przez ciężki sprzęt. Tragedia.Kilka zdjęć z podróży do Myśliborza:

Wyprawa do Nowego Warpna

Planowałem odbyć tę podróż już dawno temu, ale jakoś nie było okazji. Kilka dni temu postanowiłem, że choćby nie wiem co, to pojadę tam dzisiaj.
Dzień zacząłem od pobudki o 7 rano i jajecznicy z serem na śniadanie. Do jajecznicy dodałem suszone pomidory (tego nauczyłem się w Wawie). Danie to przegryzłem trzeba kromkami chleba z masłem i żółtym serem i poszedłem spać. 😉
o 10, obudził mnie telefon od siostry (TAK, zabrałem ją). Chciała wyruszyć szybciej, ale się nie zgodziłem. O 11:20 obudziła mnie po raz drugi… Trzeci jej telefon odebrałem już całkowicie rozbudzony. Stwierdziła, że jest późno i zapytała, czy może byśmy pojechali do Gryfina, zamiast tłuc się do Nowego Warpna?
Oczywiście się nie zgodziłem i o 12:10 wyruszyłem w nieznane. Droga była totalnie płaska i prawie cały czas asfaltowa, toteż dało się jechać całkiem szybko. Oczywiście co chwila z tyłu padało: „Nie pędź tak!!”, więc musiałem zwalniać.
Cel wyprawy osiągnęliśmy po ok 60km. Z wypowiedzi siostry brzmiącej „jednak jesteś pojebany”, wnioskuję, że średnio jej się podobało. Żeby jej nie denerwować, nie robiłem zbyt wiele zdjęć. Znaleźliśmy knajpę nad zalewem, zjedliśmy obiad i wróciliśmy.
Powrót nie dość, że był z wiatrem to jeszcze delikatnie z górki. Jechaliśmy jeszcze szybciej 😉
Wciąż jednak nie dało się cisnąć na maxa, a że Piękna już odstawała to zacząłem z nudów przypominać sobie jak się jeździ bez trzymanki. Po chwili byłem już w stanie przejechać tak około 100m.
Wróciliśmy równo ze zmierzchem. Na liczniku było 118 km z kawałkiem. Niestety GPS wyłączył się około 10 kilometrów przed domem. Na szczęście wiedziałem, że licznik przekłamuje mi na takim odcinku, dystans o jakieś 4 kilometry, więc poprawiłem Endomondo 😉
Ślad znajduje się tutaj. PS. Słyszałem od kilku osób, że Nowe Warpno to kapitalna wieś… Mnie jakoś nie urzekła 😉

„MZK” i inne ;)

W ten weekend skorzystałem z zaproszenia koleżanki i wybrałem się na rowerowe zwiedzanie Warszawy i okolic.
Podróż zacząłem od spotkania się z drugą koleżanką i przejazdu ulicami Miasta Stołecznego. Jest tam sporo ścieżek rowerowych, ale nie jest zbyt przyjemnie, gdy ta nagle się kończy. W mieście jest mnóstwo samochodów, które jeżdżą „odrobinę” szybciej niż pozwalają przepisy. 😉
W sobotę rano mój przewodnik zdecydował, że jedziemy do Mazowieckiego Parku Krajobrazowego, w skrócie MPK. Z niewiadomych przyczyn w mym łbie skrót ten został zamieniony na MZK i tak już chyba zostanie. 😉
Kraina Mazowsze jest bardzo płaska. Górek tam jest jak na lekarstwo. Jak już się zdarzy podjazd to oczywiście musi być po grząskim piachu… Nie może być lekko.
Brak górek wynagradzany jest jednak przez ładne widoki. Bez przerwy mijaliśmy bagna i stawy. Koleżance udało się nawet znaleźć kilka grzybów! Po najfajniejszym tego dnia podjeździe, znaleźliśmy się na polu pełnym wrzosów. Było naprawdę pięknie!
Po wrzosowisku należało już wracać. Pojechaliśmy drogą prowadzącą wzdłuż wału wiślanego. Widoków tam żadnych nie było, był za to fajny asfalt, na którym dało się mocno przycisnąć.Kiedy wracaliśmy do Warszawy, zachodziło już słońce. Udało mi się dzięki temu zrobić kilka, całkiem ładnych zdjęć Starego Miasta, tonącego w słońcu. Mijaliśmy też Stadion Narodowy i… okazało się, że ubrałem się podobnie jak wygląda jego elewacja!
Kiedy dotarliśmy do naszej kwatery głównej okazało się, że liczniki/GPSy wskazują dystans od 112 do 120 KM. Szacunek dla koleżanki, że dała radę tyle przejechać, naprawdę!
Dzisiejszy dzień stał pod znakiem powrotu. Z racji tego, że w tym mieście każdy się spieszy, to musiałem spieszyć się i ja… Mało nie spóźniłem się na autobus prowadzący na dworzec. Żeby zdążyć musiałem kilka razy na światłach pomylić kolor 😉
Jazda pociągiem, jak to jazda pociągiem… Nie była zbyt porywająca… Za to jak z niego wysiadłem, jak spadł (powiedzmy, że spadł bo staram się na blogu nie używać wulgaryzmów) deszcz i tak grzmiało, że masakra. Pociąg tak się zatrzymał, że mój wagon nie stał p0od dachem i nim doczłapałem się pod taki, przemokłem cały do suchej nitki. Postanowiłem więc jechać bo trochę więcej wody i tak już nic by nie zmieniło. Żeby było mi przyjemniej, na przejeździe kolejowym na ulicy Wiosennej musiałem czekać dokładnie 6 minut, aż przejedzie lokomotywa z 1(!!!!!!!!!), chyba pustym wagonem. Troszkę epitetów posłałem pod adresem dróżnika… 😉 Później też było fajnie bo kierowcy stwierdzili, że będą sobie blisko mnie jechać, chociaż mieli drugi pas wolny bo wtedy fajnie leci na mnie woda spod ich kół. Wróciłem do domu cały mokry… 20 minut później deszcz ustał i teraz niebo jest czyste. Klasyk 😉
Załączam kilka zdjęć, ślad GPS wrzucę jakoś na dniach.

Szczecin – Niederfinow – Myślibórz – ?

Ten weekend jest bardzo mocno rowerowy. Dwa samotne, długie dni, pełne wrażeń. Do rzeczy:

Dzień 1:
Take me down, take me down, to the meadows of green – ciągle nuciłem sobie podczas jazdy wzdłuż Odry. Zaczęło się od przejazdu przez Puszczę Bukową, kilku wiosek i Gryfina. Tereny te znam dość dobrze, więc szło nieźle. Prawdziwy trip zaczął się w za wioską Mescherin, gdzie zza lasu wyłoniła się Odra z terenami zalewowymi z jednej strony i zielone łąki z drugiej. Trasa biegnie cały czas po wale przeciwpowodziowym, więc jest płaska i szybka. Po drodze mija się mnóstwo ptaków i pasących się zwierząt. W miasteczku Schwedt postanowiłem zrobić sobie przerwę na obiad. Zjadłem pizzę turecką w pierwszym, napotkanym kebabie i pomknąłem dalej. Teraz już w nieznane, gdyż już wcześniej byłem w Schwedt na rowerze.
Trasa, którą wyznaczył mi serwis openrouteservice.org biegła wzdłuż wału, aż do miejscowości Lunow, gdzie skręcała w las. Las ten okazał się być niezbyt przyjemny. Mój licznik pokazywał, że przejechałem już ponad 80 km, a teraz zaczął się bruk. Jakbym Chciał jeździć po bruku to zostałbym w Puszczy Bukowej! Po jakichś 20 kilometrach jazdy po „Niemieckiej Puszczy Bukowej” stwierdziłem, że lepiej będzie poszukać alternatywy. Postanowiłem tak bo nie jest mądrze jeździć po głębokich lasach, poza jakimkolwiek szlakiem w obcym państwie. Dodatkowo w lesie tym nie miałem zasięgu GSM, więc nawet nie mógłbym wezwać pomocy.
Wyjechałem w miasteczku Liepe, bardzo ładne niemieckie miasto. Stamtąd już tylko 5 km do podnośni statków i kolejne 5 do pola namiotowego (niestety, skręciłem źle i zrobiłem jeszcze ze 3 😉 ).
Na polu miałem wynajęty domek, a w zasadzie budę zbitą z desek, z dwoma łóżkami i podłogą z cegły rozbiórkowej. Pani właścicielka była bardzo przerażona tym, że chcę do domku wstawić rower (nie wiem, czy bała się, że rower zniszczy cegły, czy co?), ale jakoś to przetrawiła. Łóżko było wygodne, zasnąłem szybko. Mam fajny śpiwór puchowy, więc było mi bardzo ciepło (momentami, aż za ciepło 😉 ).

Dzień drugi:
Rano wstałem i pojechałem zwiedzać podnośnię. Jest całkiem fajna, ale trzeba wjechać na górę. bo na dole to po prostu kawał konstrukcji z nitowanej stali i betonu. Na górze jest świetny widok, fajnie wyglądają wciągane statki i w ogóle, jakoś czuć majestat miejsca.
Kiedy jechałem do pochylni, zobaczyłem znaki, że z Niederfinow do Lunow jest droga rowerowa…
Do miejscowości, w której chciałem przekroczyć granicę też była, dlatego olałem GPS i pojechałem po znakach. Bez problemu dotarłem do Osinowa dolnego i… wróciłem na szlak, wyznaczony przez GPS… Oj, poleciało dużo brzydkich słów pod adresem tego serwisu… Ta droga była albo brukowana, albo piaszczysta. Tak grząska, że momentami nie dawało się jechać. Kiedy dotarłem do asfaltu, postanowiłem, że lepiej jest jeździć z TIRami po głównych drogach niż ciągnąć się po lesie 10 km/h. Po ok 70 km, miałem wielki kryzys, który trwał, do końca.
Dojechałem na ogród rodziców, gdzie mama zagoniła mnie do zrywania aronii. Urwałem całe wiadro!
Potem, już w łóżku, trochę pomęczyły mnie kurcze w nogach.

Dzień 3:
Dziś jestem zmęczony, ale spokojnie dam radę dojechać do Szczecina. Niestety, mamusia kusicielka chce, żebym został na obiedzie to mi zrobi pierogów z jagodami.. Co tu robic?!

Edit:
Jestem leniwym łasuchem, wracam autem! ;)Odkryłem, że da się tu wstawiać całe galerie… cool, będzie łatwiej przeglądać fotki!

 

Rumunia w krótkim podsumowaniu

Minęło już trochę czasu od wyprawy, więc czas na krótkie jej podsumowanie.
Jak było?
Bardzo pozytywnie. Rumunia to kolorowy kraj, pełen kontrastów. Z jednej strony wielka bieda i wioski, nie posiadające nawet dróg asfaltowych, z drugiej ogromne miasta pełne drogich aut.
Jest to też kraj bezpieczny. W zasadzie niepewnie czułem się raz, gdy podczas pierwszego dnia przejeżdżaliśmy przez dzielnicę cygańską. Po kilku dniach okazało się jednak, że nawet w dzielnicach cygańskich, nikt rowerzystów nie zaczepia.
Wszyscy mówili, że należy bać się psów. Dzikie psy tak się boją ludzi, że uciekają z podkulonym ogonem jak tylko widzą ludzi. Dwa razy wyskoczyły na nas psy pasterskie, ale zaraz były zabierane przez pasterzy.
Drogi są (chociaż bezdroża też są fajne;)). Zdarzają się gładkie asfalty, dziurawe asfalty, gładkie szutry, dziurawe szutry, drogi z płyt betonowych i każde inne. Główne drogi są pełne aut. Każdy chyba widział filmiki „jak się jeździ w Rosji”. Myślę, że „Jak się jeździ w Rumunii” zrobiłoby równie wielką furorę. Po głównych drogach naprawdę jeździ się z duszą na ramieniu! TIR na TIRze, auta wyjeżdżające na czołówkę to standard. Boczne drogi mają często nieco gorszą nawierzchnię, ale są praktycznie puste. Jak już jedzie nimi auto to zwykle trąbi z daleka. Nie jest to trąbienie po polsku, mówiące „spierdalaj z drogi!” tylko informujące „jestem z tyłu i uważam na Ciebie, Ty także bądź ostrożny”. W dużych miastach jest dużo dróg rowerowych i kierowcy raczej ustępują rowerzystom na każdym kroku. Pewnie dlatego nasza pani pilot przeżyła tę wycieczkę. 😉
Ludzie są nastawieni przyjaźnie. Jeżeli pytaliśmy o coś tubylców, na przykład o restaurację, to nawet jak nie mieliśmy wspólnego języka, dawali nam wskazówki na migi albo po prostu nam prowadzili nas na miejsce. Mimo, że na wioskach jest biednie, to każdy szanujący się gospodarz ma zadbany płot i pomalowany dom. Tamta wieś jest znacznie bardziej kolorowa i zadbana niż nasza!
Krajobrazy są przepiękne. Wysokie i długie pasma górskie, malownicze drogi, pola pełne słoneczników, konopi i chmielu, pagórki, które wyglądały, jakby ktoś je namalował, pasące się zwierzęta, ogromne krzewy róż zostaną mi w pamięci na bardzo długo.Ludzie z wyprawy okazali się przesympatyczni. Z częścią udaje mi się utrzymywać kontakt do dziś. Czy jeszcze długo będziemy do siebie pisać? Nie wiem, ale sprawili, że ta wyprawa była dużo lepsza!
Podczas wyjazdu stwierdziłem też, że takie wyprawy trzeba planować samemu. Muszę znaleźć grupę chętnych i jeździć z nimi. Biuro nie da rady trafić w oczekiwania każdego uczestnika, a ja jestem dość specyficzny i w mój gust trafić ciężko 😉
Czy wybrałbym się do Rumunii drugi raz? Tak, już nawet w myślach i rozmowach przewinął się temat przejazdu Karpat Transalpiną w jedną stronę i Transfogarską w drugą. 😉
Czas już zostawić tę wyprawę i zacząć żyć kolejnymi. W piątek, po raz pierwszy jadę na kilkudniową, samotną wycieczkę. W zależności od formy plan przewiduje:
– Piątek: przejazd trasą Szczecin – Niederfinow (ok. 100 km). Sobota: Powrót pociągiem z Eberswalde.
– Piątek: przejazd trasą Szczecin – Niederfinow, Sobota: przejazd trasą Niederfinow – Szczecin
– Piątek: Szczecin – Niederfinow, Sobota  Niederfinow – Myślibórz (ok. 90 km), Niedziela: Myślibórz – Szczecin (ok. 75 km).
Pewnie jakaś relacja z rajdu się tu pojawi.

Sighisoara – Medias

Ostatni dzień jazdy okazał się być najgorętszym na całym wyjeździe.
Żar lał się z nieba, a nas czekała wybrana wcześniej, około 70-cio kilometrowa trasa. Bez większego trudu wyjechaliśmy z Sighisoary, bardzo ładnego miasta, które mogę polecić do zwiedzania.
Po kilku kilometrach, temperatura sięgała prawie 40 stopni Celsjusza. Postanowiliśmy znaleźć jakiś sklep i schłodzić się w nim Colą lub innymi płynami. Po około 30 kilometrach znaleźliśmy się w mieście Dumbraveni, gdzie jeden z tubylców polecił nam restaurację w tamtejszym hotelu. Restauracja ta okazała się najlepsza na całym wyjeździe. My dostaliśmy kubełek lodu w kostkach, którym się schłodziliśmy. Jeszcze przed wyruszeniem w dalszą drogę uzgodniliśmy, że jedziemy do Medias najkrótszą z możliwych dróg. Po 50 kilometrach byliśmy pod hotelem i tak zakończyła się moja rumuńska przygoda.
Powrót do Polski zaczęliśmy o 5 nad ranem w niedziele, by skończyć kilka minut po północy w poniedziałek. Ciekawe jest to, że do granicy polskiej jechało się płynnie, beż najmniejszych korków. Przeprawa przez Zakopiankę okazała się mordęgą. Na szczęście wszyscy są już cali i zdrowi w swoich domach.
Pewnie napiszę jeszcze jakieś podsumowanie mojej wyprawy, dziś wrzucam tylko parę zdjęć z ostatniego dnia.

Ślad gps jest tutaj

 

Rupea Gara – Sighisoara

Dziś zrobiliśmy kolejną 90’tkę w Rumunii. Jechaliśmy po miejscach, gdzie turyści rzadko trafiają. Nie było żadnej restauracji, kawiarni, parku, nic!
Był za to ostry upał, ponad 30 stopni i ostre słońce. Wypiłem chyba 4 litry płynów.
Widoki w tych stronach były piękne. Pagórki momentami wyglądały, jakby ktoś je namalował.
Jestem strasznie zmęczony i nie chce mi się nic pisać, więc może po prostu wrzucę kilka fotek z wczoraj i dziś.
Ślad GPS jest tutaj.

 

Okolice Brasov

Dzisiaj jeździliśmy w okolicach Brasov. Jest to bardzo ładne miasto, posiadające wiele zabytków. Niestety, nie nadaje się do zwiedzania na rowerze. Jest w nim mnóstwo ludzi i aut. Byliśmy też na (podobno) najwęższej ulicy w europie. Dałem radę przejechać prawie całą na Pszczole (zszedłem tylko na środku bo stał tam policjant i sprawdzał czy nikt nic nie psuje). Nie jest tak wąsko.. w lesie bywa gorzej!
Swoją drogą widać, że tutejsze okolice są bogatsze. Każda wioska ma asfalt, konie są czystsze i lepiej wykarmione i domy wyglądają mniej skromnie.
Później przejechaliśmy się po okolicach i zwiedziliśmy jakiś fajny klasztor i znaleźliśmy fajny hotelik. Idę na imprezę do pokoju obok, więc kończę. Przy okazji, jutro stuknie nam 500 km w Rumunii!
Endomondo jest tutaj