Ostatnio narzekam na brak czasu na realizację swojej pasji.
Jestem ciągle w pracy, a jak nie jestem to choruję…
Na szczęście do wiosny powinienem mieć już znacznie więcej czasu.
Mimo braku czasu, staram się planować następną wyprawę (a może nawet dwie!).
Póki co plan jest taki by odbyć półstacjonarny wyjazd do Szwajcarii. Obozować w kilku miastach i zwiedzać na rowerze okolicę. Między miejscowościami przemieszczać się autem.
Mam już nawet koncepcję trasy, jednak muszę najpierw przedyskutować to z moją towarzyszką;)
Krótkie podsumowanie wyjazdu do Norwegii
Czas na podsumowanie poprzedniego wyjazdu z dystansu.
Norwegia jest pięknym miejscem. Krajobrazy są przeróżne. Od typowych dla niskich gór, takich jak mamy w Polsce, przez piękne Fiordy, po krajobrazy jak z księżyca. Przewyższenia raczej nie są wyzwaniem. Nawet jeżeli trafialiśmy na długie podjazdy, drogi były poprowadzone tak, że nie były one mordercze.
Jest też dość odludnym krajem, z bardzo dobrą infrastrukturą drogową. Miejscowości często zamieszkiwane są przez dziesięciu mieszkańców. To sprawia, że czasami wyzwaniem staje się kupno ciepłego posiłku. Bardziej wskazane jest wożenie ze sobą kuchenki i jedzenia, które można sobie samemu podgrzać/ugotować. Trzeba też lepiej zaopatrywać się w wodę.
Wyzwaniem staje się też pogoda. Byliśmy w Norwegii w środku lata przez dziewięć dni. W ciągu tego czasu mieliśmy dwa bezdeszczowe dni. Jednego dnia, lało przez praktycznie przez cały dzień. Nawet wysokiej jakości ubrania przeciwdeszczowe nie wytrzymywały tej pogody. Na szczęście, Norwegowie są na takie warunki świetnie przygotowani i w każdym miejscu, w którym spaliśmy, mieliśmy do dyspozycji grzejnik elektryczny/piecyk/suszarki do butów i ubrań. Podczas deszczu temperatura spadała do dwunastu stopni Celsjusza, a w pochmurne dni nie przekraczała osiemnastu.
Norwegię mogę polecić każdemu, jednak w przyszłym roku wybiorę się znowu w cieplejsze i mniej deszczowe rejony.
Relacja z Norwegii
Witam szanownych czytelników.
Udało mi się zmontować krótką relację filmową z Norwegii.
Zapraszam do oglądania!
Egersund – Sandnes
Ostatni etap naszej wyprawy miał mieć blisko 80 kilometrów. Od rana jednak nękały nas przelotne deszcze. Wyruszyliśmy, gdy na niebie zrobiło się bardziej niebiesko. Za Egersund Jedzie się wzdłuż torów kolejowych. Jest to bardzo przyjemna, szutrowa droga, z małymi ale dość stromymi podjazdami. Po kilkunastu kilometrach (i dwóch przystankach wywołanych przez deszcz). Dotarliśmy do drogi 44, prowadzącej wzdłuż brzegu. Co około 30 minut musieliśmy chować się przed deszczem, dodatkowo mieliśmy mocny wiatr w twarz. Mimo to jechało się całkiem miło bo ten etap był naprawdę płaski. Na około 40. kilometrze na horyzoncie pojawiła się chmura, zwiastująca naprawdę duże opad deszczu. Wtedy postanowiłem zakończyć naszą podróż i udać się na pociąg. Nie chciałem dzień przed wylotem walczyć z suszeniem ubrań ani tym bardziej wozić ich mokrych. Słuszność mojej decyzji pokazało około 1 ulew po naszym powrocie. W końcu udało się nam także, zjeść porządny posiłek. Dziś powrót. Jakoś nie jes mi z tego powodu smutno.
Moi – Egersund
Ten etap naszej wyprawy poszedł szybko i sprawnie. Deszcz padał jedynie momentami. Widoki były bardzo ładne, ale nie było ochoty na robienie zdjęć 😉
Farsund – Moi
Wczorajszy etap miał być najdłuższy na całej trasie, mieć blisko 90km.
Od samego rana zaczął padać ulewny deszcz i na domiar złego, w miejscu, w którym spaliśmy nie było prądu.
NIe czekaliśmy, aż przestanie lać bo wiedzieliśmy, ze to nie ma sensu. Już na początku nawigacja zaczęła prowadzić nas tak by ominą tunele, przez które nie można jechać rowerem. Miejsca były naprawdę piękne, ale tak lało, że zrobiłem może dwa zdjęcia. Po jakimś czasie temperatura zaczęła spadać. Momentami było ok 12 stopni Celsjusza. Potem od wody przerzutka koleżanki przestała działać. Musiałem ją wysuszyć benzyną ekstrakcyjną i nasmarować łańcuch. w trakcie tej czynności pękły mi spodnie przeciwdeszczowe i cała woda spływająca z kurtki wlatywała przez spodnie.
Dystans przejechaliśmy. Wycieńczeni dotarliśmy do hotelu, gdzie zjedliśmy dużą kolację i zamówiliśmy pranie ubrań. Jak wrócę stąd zdrowy to będzie cud 😉
Dziś powinno być lepiej.
Mandal – Farsund
Dzisiaj na szczęście padało tylko przelotnie i tylko rano.
Dzisiejsza trasa była ładna i w miarę płaska. Całe szczęście bo już prawie zużyłem jedne klocki hamulcowe i na pewnym zakręcie skończyłem na poboczu, na szczęście bez wywrotki. Muszę pamiętać by zmienić je rano.
Zepsułem i zdjęcia są w złej kolejności poprawię po powrocie!
Lauen – Mandal
Dzisiaj rano powitał nas deszcz. Padało i padało. Czekaliśmy do 11 i nic się nie zmieniło, więc postanowiliśmy ruszyć. Po 3 kilometrach i ostrym zjeździe byłem już mokry. po następnych 4 zaczął się podjazd i… skończył się asfalt. Droga szutrowa, którą jechaliśmy byłaby bardzo przyjemna… gdyby nie to, że płynęły nią strugi wody, a spod kół wylatywało mnóstwo drobin. Drobiny te powchodziły mi gdzieś w tylną przerzutkę i przez to miałem bardzo utrudnione zmienianie biegów. Nie wchodziły mi zębatki numer 7,8 i 9. Pozostałe wskakiwały po naprawdę ostrej walce. Walka z rowerem sprawiła, że przyjemność z jazdy była jeszcze mniejsza. Na koniec postanowiliśmy przejechać jeden odcinek krajową trasą rowerową… okazało się, że biegnie ona przez las, jest szutrowa i ma takie nachylenie, że rower z sakwami zrywał rozmoczony materiał drogowy. Musieliśmy pchać nasze pojazdy. po dotarciu na miejsce zrobiliśmy pranie… praktycznie wszystko poszło do pralki bo było brudne lub mokre. Obiad zamówiliśmy do domu bo lało, że nie było widać świata… wieczorem wyczyściłem Pszczołę (w krótkich spodenkach i t-shircie przy około 14 stopniach Celsjusza, deszczu i zimnym wietrze). Powinna już działać.
na szczęście jutrzejsze prognozy mówią, że nie powinno padać..
Dziś zrobiłem może 3 zdjęcia, dlatego galerii nie będzie.
Lindeland – Lauen
Dzisiejszy odcinek miał, w porównaniu z dniami poprzednimi być łatwy. Miało być dużo mniej podjazdów, a jak wiadomo one męczą najmocniej. Rozpoczęliśmy dużo później niż zwykle, ponieważ cały ranek padał deszcz. Początek był bardzo przyjemny – zjeżdżaliśmy do miejscowości Tonstad, w której odwiedziliśmy najlepszą (zdaniem pani, która nas gościła) piekarnię w całej Norwegii. Dalej, drogą 42 wzdłuż fiordu, nazwy którego nie pamiętam.
Później zaczęły się podjazdy. Były spoko. Na jednym ze zjazdów w końcu osiągnąłem 60km/h.
Na ostatnie 10km GPS ściągnął nas na boczną drogę. To był koszmar, przejechanie tego odcinka zajęło nam prawie 2 godziny i kosztowało mnóstwo sił. Na szczęście, nasi dzisiejsi gospodarze zrobili dla nas pizze. W podzięce skonfigurowałem im router Wi-Fi ;)Z łatwego dnia wyszło więcej przewyższeń niż wczoraj…
Lysebotn – Lindeland, czyli krótka opowieść o sklepach w Norwegii
Wczoraj wieczorem, zapytałem właściciela hotelu, gdzie jest najbliższy sklep? odpowiedział mi: 'za 50 kilometrów’. Myślałem, że żartował… ale nie..
Zaczęliśmy podjazd pod Kjerag około 10, po około 90 minutach byliśmy na parkinu będącym punktem startowym do 'kamyczka’, jednak nie szliśmy podziwiać atrakcji bo nie lubimy tłumów. Pod parkingiem spotkała nas pani, którą poznaliśmy wczoraj na promie. Stwiedziła, że to co robimy jest 'amazing’ i dała nam czekoladę.
Za parkingiem zaczęło naprawdę mocno wiać. Było naprawdę trudno. Podjazd na najwyższy punkt trasy zajął nam naprawdę dużo czasu i kosztował mnóstwo sił.. Skończyły mi się nawet słodycze i robiłem się wściekły z głodu!
W końcu znaleźliśmy informację turystyczną, gdzie dało się kupić słodycze.. zjadłem paczkę ciastek i doczołgałem się na stację benzynową, gdzie dało się kupić ciepłe hot-dogi. Zjadłem dwa i szczęśliwy dojechałem do miejsca przeznaczenia (mimo mocnej ulewy).
Wieczorem zrobiliśmy pranie, napaliliśmy w piecu (bo dziś mamy:D) i ugotowaliśmy pół paczki makaronu. Ja jeszcze wyserwisowałem rowery i teraz chillujemy.
Dziś mam Internet udostępniony z telefonu, wiec zdjęć nie będzie 😉
EDIT:
Dziś Internet jest, więc uzupełniam galerię;)