Makarska i Park Narodowy Biokovo

Następna miejscowość odwiedzona przez nas to Makarska, a w zasadzie jej okolice.
Plan zakładał, że spędzimy tam dwa dni. Pierwszego, po przyjeździe, poszliśmy odpocząć na plaży. Pozwoliłem sobie nawet na długą kąpiel w Adriatyku. Kąpiel ta była przyczyną przeziębienia, o którym będę pisał kiedyś. Pojechaliśmy też autem na kolację i wieczorne zwiedzanie Makarskiej.
Drugi dzień to rowerowanie do Parku Biokovo, na górę świętego Jerzego. Była to pierwsza wspólna jazda z moją towarzyszką.
Była to bardzo malownicza trasa. Przez większość czasu z jednej strony widać było morze, z drugiej skaliste góry. Trasa prowadziła też, przez kilka urokliwych miejscowości.
Na samym wjeździe do Parku, spotkało nas małe rozczarowanie – musieliśmy zapłacić za wjazd rowerami. Jeszcze kilka lat temu, rowerami można było wjechać tam za darmo, niestety już tak nie jest. Tuż za szlabanem wjazdowym, widzieliśmy ślady wielkiego pożaru sprzed kilku lat. Całkiem spory teren pozbawiony był drzew, a kawałek dalej widzieliśmy bardzo dużo osmolonych roślin.
Mniej więcej w połowie trasy zatrzymaliśmy się na obiad w znajdującej się w parku, całkiem sympatycznej knajpce. Potem zaczęła się ostra wspinaczka. Na szczęście tego dnia, temperatura nie przekraczała 35 stopni Celsjusza i wiał przyjemny wiatr od morza. Może to dobry pomysł, że wybraliśmy się tam w drugiej połowie września 🙂
Jakość samej drogi pozostawiała wiele do życzenia. Dziurawy asfalt, barierki pamiętające czasy Jugosławii itd. Na szczęście widoki rekompensowały wszystko.
W końcu osiągnęliśmy koniec drogi, na którym znajduje się punkt widokowy. Na sam szczyt wjechać się nie da, bo stoi na nim olbrzymi nadajnik radiowy i ośrodek jest zamknięty. Nie  spędziliśmy tam jednak zbyt wiele czasu bo w oddali widać było chmury burzowe i słychać było grzmoty. Zrobiliśmy pamiątkowe fotki, porozmawialiśmy chwilę z motocyklistami z Polski, którzy najpierw powiedzieli nam, że podziwiają nas, a potem podzielili z nami obawy odnośnie zjazdu.
Ten jednak, dzięki dobrym hamulcom, okazał się nie być taki straszny 🙂
Zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę pod restauracją bo zobaczyliśmy tam osły. Jeden z nich dał się pogłaskać mojej towarzyszce, jednak po chwili wyczuł słodycze lub banany znajdujące się w jej sakwie i złapał zębami za nią i zaczął szarpać rowerem. Musieliśmy się szybko ewakuować. Dalsza trasa przebiegła bez zmian, a ja na kolację zjadłem w pobliskiej restauracji ogromną pizzę 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.