Szosa Transfogarska
Wczoraj, naszym celem był podjazd pod północną ścianę Szosy Transfogarskiej. Od rana chmurzyło się. Ja postanowiłem zrobić serwis wszystkich rowerów, które tego wymagały. Po pracach serwisowych poszedłem się przebrać. Gdy wróciłem, okazało się, że wszyscy już pojechali. Postanowiłem więc ich dogonić.. i tak goniłem, że nie trafiłem w bramę wjazdową i się wywróciłem. Połamałem przedni błotnik i stłukłem kolano. Dokładnie w miejscu, które bolało. Dalsza droga okazała się być męką. Nie mogłem docisnąć korby prawą nogą, a każde machnięcie sprawiało ból. Nie o tym jednak będę pisał;)
Pod sklepem spotkaliśmy rowerzystę z Australii, który ciągnął ze sobą około 50 kilogramowy rower! Podróżował od 7 miesięcy po całym świecie. Rzucił swoją pracę i wyjechał. Zamierza pojeździć jeszcze kilka miesięcy i wrócić do domu by znaleźć nową pracę.
Nie był o pierwszy spotkany przez nas rowerzysta. W niedzielę spotkaliśmy Polaka, który również jechał na opisaną wcześniej górkę i pojechał z nami.
Podjazd pod trasę okazał się ciężki, ale nie tak morderczy jak ten niedzielny. Droga wybudowana dla czołgów nie jest jednak tak straszna jak ta dla aut. Robiliśmy po drodze niewiele zdjęć bo ból sprawiał, że nie bardzo miałem ochotę schodzić z roweru, a warunki pogodowe były złe i wciąż się pogarszały.
Kiedy dojechaliśmy do pensjonatu (wpisać nazwę!!!!!!!) zaczęło padać i lało przez 3 godziny. W międzyczasie kolega z Australii musiał sobie pojechać (swoją drogą był mocniejszy niż my wszyscy razem wzięci!). W końcu stwierdziliśmy, że wracamy bo warunki się nie poprawią.
Czuliśmy niedosyt bo wisienka na rumuńskim torcie nie została wciąż skonsumowana. Postanowiliśmy odłożyć dzisiejsze atrakcje i spróbować zdobyć Transforgarasan rano.
W domu spryskałem nogę jakimś specyfikiem, który dostałem od siostry. Rano była całkiem spoko. Ruszyliśmy w czteroosobowym składzie. Pogoda była wymarzona. Piękne widoki, ciągły podjazd (1450 m w górę w ciągu 30 km i 8 m w dół!). Warunki całkiem niezłe – 17 stopni na szczycie, 13 w najwyższym punkcie lasu. Niestety, kiedy skończył się las pojawił się bardzo mocny wiatr wiejący od południa. Bardzo utrudniał jazdę, każde zakręcenie korbą i było wyzwaniem. Jakoś się udało dociągnąć na szczyt. Zajęło to 2:53 godziny pedałowania. Do tego należy dodać ok 1.5 godziny na jedzenie żelek i robienie fotek. Potem przebiliśmy się przez tunel na południową część szczytu, jednak stały tam chmury i nic nie było widać.
Zjazd z góry był epicki!. Rozpędziłem Pszczółkę do 60 km/h. Więcej się bałem bo skończyły mi się klocki hamulcowe z tyłu i słabo się hamowało. Inni bali się jechać tak szybko bo był wiatr i podobno nierówna nawierzchnia. Zaproponowałem im żeby skoczyli ze mną do Puszczy Bukowej to zobaczą co to jest nierówna nawierzchnia… Ta szosa dla mnie była gładka jak stół!
Później przyszedł czas na zwiedzanie zamków w Bran i Rasnov. Z braku czasu jeździliśmy tam autem. Bilety kosztowały mnie 39 RON i była to kasa wyrzucona w błoto. Na szczęście w busie był bimber z chaty w Cartishoarze, więc bawiłem się przednio!
Ślad GPS jest tutaj.
Zdjęcia:
- takie tam, z kamieniem:D
- Piękny przecisk. Niestety, zdjęcie nie pokazuje w pełni jego piękna
- To zdecydowanie moje ulubione miejsce na Trasie!
- Pszczółka pozuje 😛
- Jeszcze „tylko” tyle w górę. Co druga serpentyna pod wiatr!
- Ma ktoś butlę z tlenem? bo jakoś ciemno się robi
- Serpentyny z góry
- Balea Lac,domek na szczycie podjazdu
- Jak widać trochę się zmęczyłem 😉
- Na południowej stronie góry była mgła. i nic nie było widać
- Żeby nie było, wrzucam też zdjęcie zamku!